Teoretycznie
przyleciałam do Mediolanu już na samym początku (tak stało na bilecie
lotniczym:P), w praktyce dotarłam do tego miasta dopiero na koniec mojej
wyprawy. Bez specjalnych oczekiwań (dlatego też ostatecznie 'obcięłam'
pobyt w nim o jeden dzień). Bo jako modowa stolica mnie w ogóle
specjalnie nie 'kręci', a nie uznałam, żeby było w nim do zobaczenia
wiele więcej. Może dlatego czekało mnie bardzo miłe rozczarowanie;)
Wieczorem, zaraz po przyjeździe, podejmuję bojowe zadanie ogarnięcia
struktury dworca i okolic. Jest ciężko - to prawdziwy kolos. A jako, że
jest już ciemnawo, szybko daruję sobie próby znalezienia przystanku
autobusowego (i to jeszcze tego z właściwym autobusem) i idę do tego
środka lokomocji, szyld którego można zobaczyć z daleka - do metra.
Wprawdzie będę musiała się przesiadać (autobus miał być bezpośredni),
ale Mediolan ma tylko 3 i pół linii (te pół - druga połowa się dopiero
buduje - to akurat ta nowa nitka, która wiedzie do mojego noclegu) i
chyba nigdzie nie krzyżują się trasy więcej niż dwu naraz. Znaczy po
Londynie to pikuś;) No i nie grozi mi stały problem poruszania się
autobusami - znaczy, że nie będę wiedziała, że to już mój przystanek
(nic nie jest tak dobrze i czytelnie opisane jak metro - wszędzie). W
każdym razie bez problemu docieram na nocleg. Wygląd pokoju
niespecjalnie sprzyja przesiadywaniu w nim - może i lepiej, w końcu nie
po to się gdzieś wyjeżdża:P Byle tylko nie padało, jak to przepowiada
mój smartfon. Na szczęście rano jest tylko trochę chmurno. Jadę więc
najpierw - podobnie jak w Padwie - na to, co mam wcześniej zabookowane na konkretną godzinę: Ostatnią Wieczerzę
Leonarda. Kupiłam bilet bez specjalnego przekonania (bardziej na
zasadzie dostania czegoś, co - jak czytałam wcześniej - potrafi
być naprawdę trudne do nabycia i online, o zakupie 'na miejscu' nie
mówiąc) i może dlatego sama wizyta też na mnie wielkiego wrażenia nie
robi (za dużo innych cudownych fresków wcześniej?). Najzabawniejsze są
ślady owych powiększonych przez zakonników drzwi (które w związku z tym
'weszły' na nogi Chrystusa:P) No ale jakby co widziałam na własne
oczy;) Po wyjściu już spokojnie wracam do samego centrum (kościół Santa
Maria della Grazie jest ciut na uboczu) - na Piazza Duomo.W końcu
naziemnie, znaczy tramwajem (jeżdżą po samym centrum - przeważnie takie
już zabytkowe). Niespodziewanie widok katedry uderza mnie już z daleka,
jeszcze z okien tramwaju... Niesamowita biel przed oczami. Jednak gotyk
to jest to. Jestem zachwycona. Totalnie.
Trudno
się więc dziwić, że w przypływie nagłego zauroczenia decyduję się
zwiedzić ją dokładniej. Do środka można wejść za darmo, ale to nie robi
spodziewanego wrażenia. Ale wyczytuję, że można wejść na dach katedry. I
jeszcze dobrze sobie po nim pochodzić. Fascynująca perspektywa (nie
chodziłam jeszcze po dachu żadnego kościoła^^). Decyduję się na
biletowy pakiet B -
wejście na dach po schodach (windą jest oczywiście drożej), ślady
dawnego baptysterium w podziemiach i przykatedralne muzeum. Jakby mi
ktoś jeszcze wczoraj powiedział, że tak szybko po werońskim włażeniu na
wieżę drugi raz zdecyduje się na pokonywanie takiej masy schodów bym się
pewnie popukała po głowie, ale to impuls chwili;) Ale było warto
(zresztą jakoś i lepiej to poszło;)). Dla tego wrażenia:
W końcu trzeba jednak schodzić. Jeszcze rzut oka na Duomo z boku i wchodzę znów do wnętrza.
Tym
razem do podziemi, czyli starożytnej 'chrzcielnicy'. Też niesamowite
wrażenie. W takich momentach człowiek czuje naprawdę 'powiew odległej
historii' - to tu św. Ambroży w 4 wieku chrzcił nowych chrześcijan.
No ale wreszcie pora opuścić Piazza del Duomo.
Zwłaszcza, że teraz bardzo marzy mi się wejście do słynnej La Scali i
muszę zdążyć w godzinach otwarcia przyteatralnego muzeum. Przechodzę
więc dość szybko przez słynną Galerię Vittorio Emanuele
(zasługuje na więcej, bo to naprawdę architektonicznie przepiękna rzecz -
fajnie mieć centrum handlowe, gdzie można przyjść pooglądać nie tylko
sklepy, ale też - a może nawet przede wszystkim - ściany i dach^^)
.. i już jestem przed Teatro alla Scala. Fasada nie robi wielkiego wrażenia, ale wszak nie w tym rzecz. Znajduję wejście do muzeum z boku i proszę o bilet.
Zanim
mi go sprzeda - pan kasjer uczciwie (niezależnie od tego, że to samo
wisi też na kartce przy kasie) uprzedza mnie, że światła na sali
teatralnej (wiadomo, że zwiedzającym głównie o ten rzut oka na słynną
salę chodzi;)) są dziś wyłączone i - jakkolwiek będę mogła tam zajrzeć -
prawdopodobnie niewiele zobaczę. Doradza przyjść jutro. Ale jutro to ja
już będę chodzić z bagażem, więc mówi się trudno i decyduję się na
wejście. Spokojnie oglądam sobie muzealną kolekcję. Gdy jestem przy
wystawionych w bibliotece kostiumach z
Nabucco obok przebiega pan z obsługi z komunikatem, że jest otwarte i można zobaczyć scenę.
Nie
bardzo rozumiem, skąd to zaaferowanie (wszak i tak ciemno:P), ale skoro
wszyscy porzucają zwiedzanie i lecą w jednym kierunku to ja też:D (w
ten sposób nawet nie muszę zgadywać, gdzie jest wejście na balkony^^)
Dopycham się na jakiś jeszcze niespecjalnie zapełniony balkon (jest
otwartych kilka drzwi) i ..szok. Sala jest pięknie oświetlona (na
scenie obsługa techniczna coś sprawdza - może dlatego?). Zamieram z
wrażenia. Przez parę minut nawet nie mam w ogóle w głowie, żeby próbować
zrobić zdjęcie - po prostu napawam się tą chwilą (po raz drugi tego
dnia - po dachu Duomo - czuję się jak 'king of the world':D)
Potem
coś tam próbuję pstrykać - choć warunki na mój aparat nie te. Nieważne,
i tak jestem wciąż w amoku:D Inny pan z obsługi, na balkonie
obok, opowiada włoskiej parze, że wczoraj był tu specjalny charytatywny
spektakl na rzecz rodzin ofiar pewnej tragedii (właśnie świeżo w
repertuarze mają... balet Romeo i Julia;)) i że było bardzo
wzruszająco. W końcu wychodzę z balkonu, żeby ochłonąć (w lepiej
oświetlonym i zalustrzonym foyer jest też szansa poćwiczyć selfie -
chyba znaczy wciąż jestem w szoku:P)
Potem
wracam jeszcze na chwilę na balkon, ale jest już ciemno (pan z kasy
miał rację - wtedy prawie nic nie widać:(). Decyduję więc, że może
starczy dobrego i pora wychodzić w ogóle. Jeszcze małe zakupy w
przyteatralnym sklepiku i wracam do ulicznej rzeczywistości Mediolanu:)
Moją
uwagę zwraca plakat na ratuszu naprzeciwko. Nie wiem, o co chodzi
(potem dopiero doczytałam, że o porwaną kilka miesięcy temu grupę
dziewczyn z Nigerii, z którą to sprawą solidaryzuje się spora cześć
Europy), ale brzmi dramatycznie.
Po krótkim namyśle decyduje się podejść teraz do Castello Sforcezzo. To niedaleko i wkrótce już widać jego zarys:
Zamkowe muzeum już prawie zamknięte, ale na dziedzińcu 'coś się dzieje': w ten weekend odbywa się tu Open Street czyli coś z rodzaju festiwalu teatrów, grup ulicznych). Stąd co kawałek jakaś niespodzianka :D
Przyglądam
się temu dłuższą chwilę z rozbawieniem:) Potem postanawiam jednak choć
przejść się słynnym 'trójkątem mody': Via Montenapoleone, Via Della
Spiega i Via Sant'Andrea - najważniejsze sklepowe uliczki. Owszem, od
nazwisk na szyldach może się tam w głowie zakręcić, ale ja jestem po
wizycie w Katedrze oraz La Scali i żadna Prada, Gucci czy Armani tego
nie przebiją:P
Dlatego też po przejściu 'trójkąta' z radością wracam pod oświetlony już wieczornie Teatr :)
Potem zerkam na oświetloną
Duomo (i
przekonuję się, że we włoskim Mc Donaldzie mają shake mango!) ale
jeszcze mnie kusi i coś innego. Wyczytałam, że w Mediolanie jest
dzielnica, która ma kanały - tak jak Wenecja. Nazywa się Naviglio i
można do niej dojechać metrem. Udaję się więc do stacji Geneva, a potem
ruszam za 'ludem'. I faktycznie - jest. Kanały wprawdzie trochę
wyschnięte, ale miejsce ma atmosferę: masa knajpek i masa ludzi (czego
nie widziałam w samym centrum):
Po
tym wszystkim mogę już wracać spać. Następnego dnia mam czas do
popołudnia i nie bardzo wiem, co z sobą zrobić. Pierwotnie myślę o
Muzeum Nauki (pogoda robi się coraz bardziej niewyraźna, więc lepiej
'przechować się' w jakimś zadaszonym miejscu), ale nie mają tam
przechowalni bagażu (a nie uśmiecha mi się latanie po licznych zapewne
salach z plecakiem), więc wracam po Zamku Sforców. Które ma bardzo
fajną (acz podchwytliwą - bo samoobsługową i trzeba zapamiętać numer
przyznanej skrytki:P - przechowalnię bagażu).
A
i same zasoby muzealne okazują się naprawdę ciekawe: rzeźby, arrasy,
obrazy, ale i zbroje, i broń, a na koniec i meble, porcelana oraz...
instrumenty muzyczne:
|
Wenecja by Canaletto |
Ale wiadomo, że główną atrakcją jest niedokończona
Pieta Buonarottiego (po prawo):
Jeszcze
ostatnia przechadzka po zamkowym dziedzińcu (jest tu ich parę:D) i jadę
na dworzec, na pociąg do Bergamo (znów). Następnego dnia rano mam
stamtąd samolot do Polski.