wtorek, 23 października 2018

Milano - oswoić metropolię

Teoretycznie przyleciałam do Mediolanu już na samym początku (tak stało na bilecie lotniczym:P), w praktyce dotarłam do tego miasta dopiero na koniec mojej wyprawy. Bez specjalnych oczekiwań (dlatego też ostatecznie 'obcięłam' pobyt w nim o jeden dzień). Bo jako modowa stolica mnie w ogóle specjalnie nie 'kręci', a nie uznałam, żeby było w nim do zobaczenia wiele więcej. Może dlatego czekało mnie bardzo miłe rozczarowanie;) Wieczorem, zaraz po przyjeździe, podejmuję bojowe zadanie ogarnięcia struktury dworca i okolic. Jest ciężko - to prawdziwy kolos. A jako, że jest już ciemnawo, szybko daruję sobie próby znalezienia przystanku autobusowego  (i to jeszcze tego z właściwym autobusem) i idę do tego środka lokomocji, szyld którego można zobaczyć z daleka - do metra. Wprawdzie będę musiała się przesiadać (autobus miał być bezpośredni), ale Mediolan ma tylko 3 i pół linii (te pół - druga połowa się dopiero buduje - to akurat ta nowa nitka, która wiedzie do mojego noclegu) i chyba nigdzie nie krzyżują się trasy więcej niż dwu naraz. Znaczy po Londynie to pikuś;) No i nie grozi mi stały problem poruszania się autobusami - znaczy, że nie będę wiedziała, że to już  mój przystanek (nic nie jest tak dobrze i czytelnie opisane jak metro - wszędzie). W każdym razie bez problemu docieram na nocleg. Wygląd pokoju niespecjalnie sprzyja przesiadywaniu w nim - może i lepiej, w końcu nie po to się gdzieś wyjeżdża:P Byle tylko nie padało, jak to przepowiada mój smartfon. Na szczęście rano jest tylko trochę chmurno. Jadę więc najpierw  - podobnie jak w Padwie - na to, co mam wcześniej zabookowane na konkretną godzinę: Ostatnią Wieczerzę Leonarda. Kupiłam bilet bez specjalnego przekonania (bardziej na zasadzie dostania czegoś, co - jak czytałam wcześniej - potrafi być naprawdę trudne do nabycia i online, o zakupie 'na miejscu' nie mówiąc) i może dlatego sama wizyta też na mnie wielkiego wrażenia nie robi (za dużo innych cudownych fresków wcześniej?). Najzabawniejsze są ślady owych powiększonych przez zakonników drzwi (które w związku z tym 'weszły' na nogi Chrystusa:P) No ale jakby co widziałam na własne oczy;)  Po wyjściu już spokojnie wracam do samego centrum (kościół Santa Maria della Grazie jest ciut na uboczu) - na Piazza Duomo.W końcu naziemnie, znaczy tramwajem (jeżdżą po samym centrum - przeważnie takie już zabytkowe). Niespodziewanie widok katedry uderza mnie już z daleka, jeszcze z okien tramwaju... Niesamowita biel przed oczami. Jednak gotyk to jest to.  Jestem zachwycona. Totalnie.
Trudno się więc dziwić, że w przypływie nagłego zauroczenia decyduję się zwiedzić ją dokładniej. Do środka można wejść za darmo, ale to nie robi spodziewanego wrażenia. Ale wyczytuję, że można wejść na dach katedry. I jeszcze dobrze sobie po nim pochodzić. Fascynująca perspektywa (nie chodziłam jeszcze po dachu żadnego kościoła^^). Decyduję się na biletowy pakiet B - wejście na dach po schodach (windą jest oczywiście drożej), ślady dawnego baptysterium w podziemiach i przykatedralne muzeum. Jakby mi ktoś jeszcze wczoraj powiedział, że tak szybko po werońskim włażeniu na wieżę drugi raz zdecyduje się na pokonywanie takiej masy schodów bym się pewnie popukała po głowie, ale to impuls chwili;) Ale było warto (zresztą jakoś i lepiej to poszło;)). Dla tego wrażenia:

 

W końcu trzeba jednak schodzić. Jeszcze rzut oka na Duomo z boku i wchodzę znów do wnętrza.
Tym razem do podziemi, czyli starożytnej 'chrzcielnicy'. Też niesamowite wrażenie.  W takich momentach człowiek czuje naprawdę 'powiew odległej historii' -  to tu św. Ambroży w 4 wieku chrzcił nowych chrześcijan.


No ale wreszcie pora opuścić Piazza del Duomo. Zwłaszcza, że teraz bardzo marzy mi się wejście do słynnej La Scali i muszę zdążyć w godzinach otwarcia przyteatralnego muzeum. Przechodzę więc dość szybko przez słynną Galerię Vittorio Emanuele (zasługuje na więcej, bo to naprawdę architektonicznie przepiękna rzecz - fajnie mieć centrum handlowe, gdzie można przyjść pooglądać nie tylko sklepy, ale też - a może nawet przede wszystkim - ściany i dach^^)
 

.. i już jestem przed Teatro alla Scala. Fasada nie robi wielkiego wrażenia, ale wszak nie w tym rzecz. Znajduję wejście do muzeum z boku i proszę o bilet. 
Zanim mi go sprzeda - pan kasjer uczciwie (niezależnie od tego, że to samo wisi też na kartce przy kasie) uprzedza mnie, że światła na sali teatralnej (wiadomo, że zwiedzającym głównie o ten rzut oka na słynną salę chodzi;)) są dziś wyłączone i - jakkolwiek będę mogła tam zajrzeć - prawdopodobnie niewiele zobaczę. Doradza przyjść jutro. Ale jutro to ja już będę chodzić  z bagażem, więc mówi się trudno i decyduję się na wejście. Spokojnie oglądam sobie muzealną kolekcję. Gdy jestem przy wystawionych w bibliotece kostiumach z Nabucco obok przebiega pan z obsługi z komunikatem, że jest otwarte i można zobaczyć scenę.
Nie bardzo rozumiem, skąd to zaaferowanie (wszak i tak ciemno:P), ale skoro wszyscy porzucają zwiedzanie i lecą w jednym kierunku to ja też:D (w ten sposób nawet nie muszę zgadywać, gdzie jest wejście na balkony^^) Dopycham się na jakiś jeszcze niespecjalnie zapełniony balkon (jest otwartych kilka drzwi) i ..szok. Sala jest pięknie oświetlona  (na scenie obsługa techniczna coś sprawdza - może dlatego?). Zamieram z wrażenia. Przez parę minut nawet nie mam w ogóle w głowie, żeby próbować zrobić zdjęcie - po prostu napawam się tą chwilą (po raz drugi tego dnia - po dachu Duomo - czuję się jak 'king of the world':D)
 
Potem coś tam próbuję pstrykać - choć warunki na mój aparat nie te. Nieważne, i tak jestem wciąż w amoku:D Inny pan z obsługi, na balkonie obok, opowiada włoskiej parze, że wczoraj był tu specjalny charytatywny spektakl na rzecz rodzin ofiar pewnej tragedii (właśnie świeżo w repertuarze mają... balet Romeo i Julia;)) i że było bardzo wzruszająco. W końcu wychodzę z balkonu, żeby ochłonąć (w lepiej oświetlonym i zalustrzonym foyer jest też szansa poćwiczyć selfie - chyba znaczy wciąż jestem w szoku:P)

 

Potem wracam jeszcze na chwilę na balkon, ale jest już ciemno (pan z kasy miał rację - wtedy prawie nic nie widać:().  Decyduję więc, że może starczy dobrego i pora wychodzić w ogóle. Jeszcze małe zakupy w przyteatralnym sklepiku i wracam do ulicznej rzeczywistości Mediolanu:) Moją uwagę zwraca plakat na ratuszu naprzeciwko. Nie wiem, o co chodzi (potem dopiero doczytałam, że o porwaną kilka miesięcy temu grupę dziewczyn z Nigerii, z którą to sprawą solidaryzuje się spora cześć Europy), ale brzmi dramatycznie.
Po krótkim namyśle decyduje się podejść teraz do Castello Sforcezzo. To niedaleko i wkrótce już widać jego zarys:
Zamkowe muzeum już prawie zamknięte, ale na dziedzińcu 'coś się dzieje': w ten weekend odbywa się tu Open Street czyli coś z rodzaju festiwalu teatrów, grup ulicznych). Stąd co kawałek jakaś niespodzianka :D
 
 

Przyglądam się temu dłuższą chwilę z rozbawieniem:) Potem postanawiam jednak choć przejść się słynnym 'trójkątem mody': Via Montenapoleone, Via Della Spiega i Via Sant'Andrea -  najważniejsze sklepowe uliczki. Owszem, od nazwisk na szyldach może się tam w głowie zakręcić, ale ja jestem po wizycie w Katedrze oraz La Scali i żadna Prada, Gucci czy Armani tego nie przebiją:P
Dlatego też po przejściu 'trójkąta' z radością wracam pod oświetlony już wieczornie Teatr :)
Potem zerkam na oświetloną Duomo (i przekonuję się, że we włoskim Mc Donaldzie mają shake mango!) ale jeszcze mnie kusi i coś innego. Wyczytałam, że w Mediolanie jest dzielnica, która ma kanały - tak jak Wenecja. Nazywa się Naviglio i można do niej dojechać metrem. Udaję się więc do stacji Geneva, a potem ruszam za 'ludem'. I faktycznie - jest. Kanały wprawdzie trochę wyschnięte, ale miejsce ma atmosferę: masa knajpek i masa ludzi  (czego nie widziałam w samym centrum):
Po tym wszystkim mogę już wracać spać. Następnego dnia mam czas do popołudnia i nie bardzo wiem, co z sobą zrobić. Pierwotnie myślę o Muzeum Nauki (pogoda robi się coraz bardziej niewyraźna, więc lepiej 'przechować się' w jakimś zadaszonym miejscu), ale nie mają tam przechowalni bagażu (a nie uśmiecha mi się latanie po licznych zapewne salach z plecakiem), więc wracam po Zamku Sforców.  Które ma bardzo fajną (acz podchwytliwą - bo samoobsługową i trzeba zapamiętać numer przyznanej skrytki:P - przechowalnię bagażu).
A i same zasoby muzealne okazują się naprawdę ciekawe: rzeźby, arrasy, obrazy, ale i zbroje, i broń, a na koniec i meble, porcelana oraz... instrumenty muzyczne:
 

 
Wenecja by Canaletto
 Ale wiadomo, że główną  atrakcją jest niedokończona Pieta Buonarottiego (po prawo):
 

Jeszcze ostatnia przechadzka po zamkowym dziedzińcu (jest tu ich parę:D) i jadę na dworzec, na pociąg do Bergamo (znów). Następnego dnia rano mam stamtąd samolot do Polski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz