niedziela, 31 października 2021

Od Rity Pavone po Gianniego Morandiego, czyli włoskie musicarella na Netflixie

Długo się opierałam, bo nie lubię 'jak wszyscy', a Netflix ma teraz właśnie taki status, ale w ramach oferty dostępnej na benefitowej platformie w mojej nowej firmie Netflixowa karta okazała się najsensowniejszą okołofilmową opcją, no to wzięłam.  A ponieważ ostatnio w ramach zajęć na Accademia Włoskiego Kina (bardzo polecam!) dowiedziałam się o istnieniu musicarelli, których to właśnie całkiem sporo wrzucono teraz na Netflixa, no to korzystam poznawczo ;)

Po obejrzeniu zaś ich większej partii postanowiłam się podzielić moimi wrażeniami z seansów. Zwłaszcza, że z tego co widzę, to trudno znaleźć jakieś opinie o większości z tych tytułów choćby na IMDB (o polskim Filmwebie nawet nie wspominając).

 

Czym są musicarelli? 

Musicarelli to włoskie filmy muzyczne. Szczyt ich popularności trwał od końca lat 50. do końca lat 60, a pomysł na nie był bardzo prosty, by nie rzec banalny: brało się jakiegoś popularnego młodego piosenkarza/piosenkarkę i pisało lekką rom-comową fabułę, do której można by nawtykać jego/jej piosenek. Zazwyczaj tytuł samego filmu też był tytułem jakiejś hitowej piosenki owej gwiazdy. W ten sposób tanim kosztem (musicarelli miały zwykle niewielkie budżety i były kręcone w naturalnych plenerach) pieczono dwie pieczenie przy jednym ogniu: filmy od razu  miały dodatkowy wabik (przyciągający głównie młodą widownię, a to zawsze ważny target kinowy), natomiast artyści zyskiwali dodatkową platformę reklamującą ich utwory (internetu wtedy nie było:P). W musicarellach grali prawie wszyscy: od Adriano Celentano i Miny po Albano i Rominę Power (którzy zresztą poznali się na planie takiego filmu). Niestety nie wszyscy ci artyści są reprezentowani w dostępnej obecnie w polskim Netflixie ofercie. Nie ma np. nic z Adriano (znaczy żadnego musicarella, bo jakieś tytuły z lat 80. są) czy z Miną. Ale i tak jest okazja poznać parę interesujących postaci (i parę naprawdę uroczych filmów).

Rita Pavone 

Jedna z najpopularniejszych piosenkarek lat 60., nie bez powodu nazywana 'Paulem Anką w spódnicy'. Znaczy przydomek wziął się od tego, że na początku swej kariery śpiewała dużo jego coverów, ale idealnie oddaje też temperament Rity. Czy bowiem  bez przyczyny  Lina Wertmüller wybrała ją do zagrania słynnego 'szalonego Jasia" (po włosku to Gianburrasca, bohater kultowej książki Vamby) w serialu tv? Piosenki Rity robiły furorę nie tylko w Italii ale także w Hiszpanii i całej Ameryce Łacińskiej oraz w USA. Prywatnie Pavone też nie była całkiem grzeczną dziewczynką: poślubiła np. cichcem w Szwajcarii 20 lat od siebie starszego i już żonatego faceta. Także zdecydowanie kobitka z charakterem i takie też postaci odgrywała na ekranie. Na Netflixie można zobaczyć dwa filmy z nią, oba bardzo moim zdaniem udane.

Rita la Zanzara (1966)

Nazwiska reżyserów musicarelli zwykle niewiele mówią, nie są to bowiem żadne uznane nazwiska. Ten jednak napisała i wyreżyserowała Lina Wertmüller. I czuć w nim połączenie klimatów szekspirowskich komedii  (ach, te przebiórki!) z czarem kina w starym stylu (a'la przedwojenne polskie komedie). Rita to rezolutna pensjonarka szkoły dla dziewcząt. Zdecydowanie daje sie nauczycielom we znaki. Dlatego też szkolny nauczyciel muzyki nazywa ją 'zanzarą', czyli komarzycą.  Dziewczynę to bardzo boli, ponieważ potajemnie kocha się w Paolo. Czy uda sie jej jakoś zwrócić jego uwagę w bardziej pozytywny sposób? A owszem, tylko nie jako Ricie:D (wspominałam o przebiórkach?^^). Wartka akcja z masą humoru w dobrym stylu, zawadiacki urok i pazur Rity plus totalnie facynujący młodziutki Giancarlo Giannini (czemuż ja wcześniej nie odkryłam, jakiż on był mrauuu...), no i chwytliwe piosenki składają się na idealny pakiet rozrywkowy. Niestety na YT wybór klipów z tego filmu bardzo skromny, także tylko taki króciutki fragment z jedną z przebiórek Rity:


Rita la Figlia Americana (1965)

W kolejnym dostępnym na Netflixie filmie Rita spotkała się z legendą włoskiego kina, czyli Toto.  Bogaty Serafino to taka męska wersja Florence Foster Jenkins. Kocha muzykę klasyczną, niestety bez wzajemności:P Na domiar złego w sąsiedztwie jego posiadłości powstaje klub z bigbitową muzyką, której to Serafino szczerze nie znosi. Ale ponieważ poza tym to facet o złotym sercu postanawia zaadoptować małą sierotkę z Chile. I wychować ją na słynną pianistkę. Okazuje się jednak, że Rita jest nie tylko znacznie bardziej  wyrośnięta, niż zakładał Serafino, ale i że od klasyki zdecydowanie woli tych 'wyjców' z sąsiedztwa. Jak się zakończy ten jakże typowy międzypokoleniowy konflikt? Zaskakująco dobrze (i to przesłanie bardzo mi się zresztą podobało). Rita jak zwykle jest tu pełna werwy, ale dla mnie odkryciem tego filmu jest Toto, fenomenu którego dotąd nie rozumiałam.




Gianni Morandi

Jedna z największych włoskich gwiazd muzyki rozrywkowej wszech czasów. Nagrał ponad 50 albumów, które sprzedały się w sumie w ponad 50 mln egzemplarzy, a poza Europą i Ameryką podbił także rynek japoński. Co ciekawe, kompozytorem i aranżerem większości jego wczesnych utworów był Ennio Morricone. Musciarella Morandiego (nakręcił ich w sumie kilkanaście) chyba najbardziej zlewają się z jego życiem prywatnym: nie tylko grał w nich zwykle... Gianniego, ale także dużo postaci 'mundurowych' (w latach 1967-68 aktor naprawdę odbywał obowiązkową służbę wojskową), na planie musicarella poznał też swoją pierwszą żonę - Laurę Efrikian i, żeby nie spoilerować za dużo, odnoszę  wrażenie, że wiele z wątków z jego prywatnego życia znalazło jakieś odbicie w jego filmach. Netflix proponuje 5 tytułów z udziałem Giannego, z czego jednym jestem zachwycona,  a z pozostałymi mam mniejsze lub większe problemy.

Mi vedrai tornare (1966)

On jest młodym włoskim marynarzem z rodziny z wojskowymi tradycjami, ona córką japońskiego arystokraty.  Pierwszy film z Giannim, jaki obejrzałam i ten, który spodobał mi się najbardziej. Oczywiście to też historia z cyklu 'boy meets girl', ale ponieważ mowa tu również o spotkaniu dwóch kultur (i tradycji) to nawet w takim lżejszym wydaniu robi to jednak różnicę. Ale tak w ogóle najważniejszym atutem Mi verai tornare wcale nie jest ten romansowy wątek, ale komediowe szaleństwo w tle:D  Rodzinka Gianniego to bowiem banda prawdziwych oryginałów (coś a'la ta z You can't take it with you Capry, zresztą też Włocha z pochodzenia), a prym wiedzie tu dwóch panów na V: Enrico Viarisio w roli dziadka Gianniego, emerytowanego admirała i Raimondo Vianello jako jego majordomusa. To trzeba po prostu zobaczyć! (ach, to hartowanie młodego:D i bilard, bilard przede wszystkim:D) Warto także wspomnieć, że film był faktycznie kręcony w bazie włoskiej Marina Militare:

 

In ginocchio da te (1964) 

Pierwsza część historii, która rozrosła się ostatecznie w filmową trylogię. Gianni jest młodym piosenkarzem, który to przerywa swą karierę muzyczną, żeby odbyć służbę wojskową. W Neapolu. Tu poznaje piękną Laurę, która to okazuje się... córką jego przełożonego. Na dodatek sam Gianni okazuje się młody i głupi (jak to facet:P). Film, którego finał strasznie mnie zirytował. Ja rozumiem, że to formuła lekkiego kina i na dodatek sprzed pół wieku, ale wciąż... Może więc lepiej skupię się na stronie muzycznej filmu.  Bo nawet jeśli nie znacie starych włoskich piosenek jest duża szansa, ze tytułowa piosenka z tego filmu obiła wam się niedawno o uszy. W filmie  z Korei^^ Tak, to In ginocchio da te można usłyszeć w jednej z kluczowych scen Parasite :D U mnie jednak piosenka w oryginalnej wersji:


To największy hicior, ale  mnie osobiście najbardziej rozbawiła piosenka prysznicowa:D Znaczy w ogóle miałam sporo radochy z tych scen koszarowych (zwłaszcza ogrywania różnic regionalnych i statusu pomiędzy rekrutami, bo akurat półgoły Gianni w samym ręczniku wrażenia na mnie żadnego nie robi:P).


Non sono degno di te (1965)

W Nie jestem ciebie godzien zaręczony już z Carlą Gianni wychodzi na przepustkę z wojska i jedzie do Rzymu, żeby nagrać płytę. Tymczasem jeden z jego kolegów, który także zakochał się w Carli, postanawia wykorzystać nieobecność Gianniego, żeby spróbować zbliżyć się do dziewczyny. Krótko podsumowując: kontynuacja męskiego szowinizmu, gdzie to kobieta powinna być szczęśliwa z powodu samego faktu, że facet od czasu do czasu przychodzi do jako takiego rozumu (i śpiewa wtedy ładne przepraszające piosenki).

Se non avessi più te (1965)

W trzeciej części trylogii, Nigdy mnie nie zostawiaj, Gianni kończy już służbę wojskową i powraca do stricte kariery piosenkarza. Chciałby też ożenić się z ukochaną Carlą. Okazuje się jednak, że w podpisanym wcześniej kontrakcie z wytwórnią Gianni ma wpisany zakaz małżeństwa. Wytwórnia wolała się bowiem w ten sposób zabezpieczyć przed ewentualnym spadkiem popularności artysty (wiadomo, że żonaty może nie być już tak atrakcyjny dla fanek:P). Co zatem zrobić? Ano można wziąć ślub w sekrecie. Ile jednak można ciągnąć taką 'maskaradę' i podwójne życie?  W porównaniu z dwiema poprzednimi częściami ten film jest już siłą rzeczy ciut poważniejszy (wszak opowiada już nie o po prostu zakochanej parze, ale o małżonkach), wciąż jednak kobieta jest tu tą, która ma wiecznie rozumieć i wybaczać.  W ramach załącznika muzycznego tym razem natomiast nie piosenka ale utwór instrumentalny. Wielki hicior słynnego włoskiego jazzmana Nina Rosso (tak, takie rzeczy też się w musicarellach wykorzystywało:D)


Chimera (1968) 

Gianni ponownie jako początkujący (i już żonaty) piosenkarz, któremu to nagle trafia się niezwykła okazja serii  koncertów w Ameryce Łacińskiej. Decyzja jest trudna, zwłaszcza gdy okazuje się, że trasa będzie dość długa, a Laura nie będzie mogła mu towarzyszyć w tej podróży. Czy takie rozstanie nie zaszkodzi młodemu małżeństwu? Zwłaszcza, gdy okaże się, co tak naprawdę stoi za ta trasą? Z jednej strony doceniam, że znów ciut poważniejszy temat niż 'chłopak i dziewczyna poznali się i zakochali', z drugiej przedstawiony tok myślenia (zwłaszcza w kwestii statusu małżeństwa jako pewnej wartości) jest strasznie stereotypowo patriarchalny. Czy jednak należałoby się spodziewać wielkiej głębi i progresywności po lekkim filmie muzycznym z lat 60?


Caterina Caselli

Ta bigbitowa gwiazda z lat 60. za sprawą swej charakterystycznej (wzorowanej na Beatlesach) fryzury  obdarzona została przydomkiem Casco d'oro (Złoty Kask). Przełomem i jednym z największych hitów w karierze Caselli była piosenka 'Nessuno mi può giudicare', którą to zaśpiewała na festiwalu w San Remo w duecie z Gene Pitneyem (ogólnie większość jej sanremowych występów to były duety z anglojęzycznymi wykonawcami). Po wżenieniu się w znaną rodzinę producencką ograniczyła swoje śpiewanie na rzecz działalności producenckiej (też we własnej wytwórni). Na Netflixie można znaleźć dwa filmy z Cateriną i - co ciekawe - w obu nie gra roli głównej, a jest przyjaciółką głównej bohaterki (granej przez wspominaną wyżej Laurę Efrikian).

Nessuno mi puo giudicare  & Perdono (1966)

Nikt nie może mnie sądzić  to rom-com w środowisku pracy, którym jest duży dom towarowy. Czyli można powiedzieć realia korporacji z lat 60. Federico, który to przyjechał do dużego miasta za pracą i został windziarzem w owym domu towarowym od razu wpada w oko jedna ze sprzedawczyń, Laura. Tylko że dziewczyna  podoba się też jej szefowi...  Rozwój sytuacji nietrudno przewidzieć, film ogląda się bez bólu, ale i bez specjalnego zachwytu, a Caterina gra tu po prostu pracującą w tym samym sklepie kuzynkę Laury, która to od czasu do czasu sobie 'podśpiewuje' :D

Perdono to nakręcony w tym samym roku sequel Nessuno mi puo giudicare. Federico i Laura zostali już oficjalną parą i wkraczają w nową fazę swego związku. Tymczasem Caterina rozpoczyna (a jakże:D) profesjonalną karierę piosenkarską. I Francesco jest coraz bardziej nią zafascynowany... W sumie to moje jedyne dotąd musicarello, w którym to gwiazda muzyczna gra 'tą trzecią'. I Caterina niezupełnie mnie w tej roli przekonuje... Śpiewa zdecydowanie lepiej.

Na Netflixie można znaleźć także jeden film z Little Tonym (zwanym 'włoskim Elvisem Presleyem') i jeden z Gigliolą Cinquetti (najmłodszą w historii zwyciężczynią konkursu Eurowizji - wygrała go jako 16-latka), ale szczerze mówiąc nie chce mi się pisać specjalnie ani o Zum Zum Zum ani o Dio come ti amo.  Rozważam natomiast poświęcenie osobnej notki musicarellom z Al Bano i Rominą Power, ale nie wiem, kiedy to nastąpi :D