piątek, 22 lutego 2019

Sophia Loren: "Wczoraj, dziś, jutro. Moje życie"


Jedna z ikon włoskiego kina, aktorka, której udało się podbić także Hollywood, swoją autobiografię zadedykowała  wnukom. Bo Sophia, co jasno wynika z tej książki, w głębi duszy jest taką tradycyjną Włoszką.  Dla której najważniejsza jest rodzina i która, zapytana o swe największe sukcesy życiowe, wymieni raczej dwójkę swych synów niż dwa Oscary.
Ani jej droga do sławy filmowej ani szczęścia rodzinnego nie były zresztą łatwe. Nieślubna córka zubożałego, mało odpowiedzialnego szlachcica (który przynajmniej Sophii dał jeszcze swoje nazwisko, na co jej młodsza siostra już liczyć nie mogła), wychowywana tak w zasadzie przez dziadków (to do nich mówiła mamo i tato, podczas gdy do swej matki - mamusiu) w dzieciństwie była nieśmiała i pełna kompleksów (zarówno z powodu swej sytuacji rodzinnej jak i wyglądu). Doświadczyła też boleśnie okołowojennej biedy (z punktu widzenia osoby interesującej się Włochami to bardzo ciekawa, przywodząca na myśl neorealistyczne filmy, część książki). Do kina trafiła za sprawą swojej matki, bo to jej niespełnione marzenia o sławie realizowała na początku. Nie była to jednak błyskawiczna kariera. Mimo zwycięstw w różnych konkurach piękności, w filmach grała długo marne epizody, z których trudno było się im obu utrzymać (przy okazji otrzymujemy natomiast także, fascynujący dla mnie, opis funkcjonowania słynnej Cinecitty - którą to miałam okazję zwiedzić rok temu -  tuż po wojnie).  Pierwsze prawdziwe sukcesy Sophia Lazzaro (jej prawdziwe nazwisko - Sciciolone - od początku zostało uznane za mało 'filmowe')  odniosła jako gwiazda bardzo wtedy popularnych w Italii (o czym nie miałam pojęcia)...romansów fotograficznych, które wspomina jako świetną naukę warsztatu.
Sophia z Vittorio na planie Matki i córki
Dopiero początkiem lat 50. jej kariera, już jako Sophii Loren, naprawdę ruszyła z kopyta. Bardzo pomocni mentorsko byli w tym  dwaj ważni w jej życiu mężczyźni. Pierwszym był Carlo Ponti, który - poza tym, że został jej życiowym partnerem - zainwestował w jej naukę angielskiego (dzięki czemu mogła potem pracować w Hollywood) i wyprodukował masę jej filmów, drugim Vittorio de Sica - jej (i mój) ukochany reżyser. To w dużej mierze de Sice Sophia zawdzięcza przejście z bycia maggioratą (gwiazdą słynna głównie ze swych obfitych kształtów) do etapu prawdziwie wspaniałej aktorki. Wierzył w nią i dawał nieustająco nowe, odważne wyzwania aktorskie (słynną rolę w Matce i córce zagrała mając zaledwie 26 lat! choć pierwotnie miała grać w tym filmie córkę, nie matkę:D). I to na planie filmu Vittorio Sophia poznała Marcello Mastroianniego, w parze z którym stworzyła nie tylko wiele wyjątkowych ról, ale który stał się jej 'bratnią duszą'. To o nich dwóch Sophie pisze w swej biografii najcieplej.  Owszem,  poza tym wspomina też o masie swych amerykańskich partnerów filmowych (o większości z dużą sympatią, choć np. Brando  niezbyt polubiła), ale - z wyjątkiem może Chaplina, który poza wspaniałymi lekcjami aktorstwa dał jej też ważną życiową radę tycząca umiejętności odmawiania - to jednak Włosi zdają mi się najważniejsi w jej życiu. Tak samo jak neapolitańskie korzenie. W swej biografii Sophia wiele razy używa napoletano, czyli lokalnego dialektu (samodzielna próba zrozumienia którego stanowiła zresztą dla mnie dodatkowe wyzwanie w trakcie czytania:D), gotuje też zwykle tradycyjne neapolitańskie potrawy ze  swego dzieciństwa (jej popisowym daniem jest la genovese). Notabene, z książki dowiecie się również, kto wygrał pewien konkurs na najlepsze bakłażany: mama Sophie czy Omara Shariffa:D
Charakterystyczny, i bardzo inspirujący, jest też, płynący z wiekiem, wzrost pewności i równocześnie dystansu do siebie Sophii. Świadczyć o tym może choćby przezabawna historia jej słynnej filmowej sceny striptizu. Gdy Vittorio wymyślił tę scenę do Ieri Oggi Domani aktorka była przerażona (potem brała lekcje od zaaranżowanego przez de Sicę profesjonalisty w tym temacie:D), powtarzając ją 30 lat później w filmie Altmana po prostu dobrze się nią bawiła. Bowiem, jak pisze, potrafi już z uśmiechem przyjmować upływ czasu i życia. Ze wszystkim, co ono niesie. I, o czym świadczy myślę również tytuł jej biografii (wiem, że wzięty z filmu, ale jednak to znaczący wybór..), patrzeć nie tylko za, ale i wciąż przed siebie. I ta bijąca z kart tej biografii radość życia, umiejętność cieszenia się nim (mimo wszystko, bo przecież trudnych czy wręcz tragicznych momentów w jej życiu też nie brak) to chyba jeden z głównych powodów, dlaczego tak dobrze się ją czyta (masa fantastycznych archiwalnych zdjęć to dodatkowy atut).  Dla fanów kina czy Włoch (albo, jak ja, jednego i drugiego) pozycja obowiązkowa, ale i inni myślę nie powinni żałować lektury. 
Ps. A potem pewnie zechce się obejrzeć jej parę filmów. Mnie np biografia zachęciła do nadrobienia Małżeństwa po włosku.