Woda
wokół torów to niechybny znak, że wjeżdżamy do Wenecji. Niesamowite
uczucie taki widok zresztą;) Jako, że mam jeszcze ze 2-3 godziny do
ustalonego check in-u, a od razu kupuję 24-godzinny bilet na vaporetti, czyli tramwaje wodne (najtańszy nie jest - 20 euro - ale w Wenecji nic nie jest tanie, a uznałam to za lepszą inwestycję niż Venezia Card -
24 euro w wersji okrojonej) postanawiam od razu z niego skorzystać i
udać się na sąsiednie Murano - tam, gdzie powstaje słynne szkło
weneckie. I owszem, pełno go w wystawach na każdym kroku, ale mają pecha
- przyjeżdżam z miasta, które też ma tradycje w zakresie hutnictwa
szkła (i od paru lat próbuje się wylansować jako 'miasto szkła'), więc
nie robi to ma mnie aż takiego wrażenia - raczej stwierdzam, że 'u nas
też tak potrafią'^^
Patriotycznie
więc nic z tego szkła nie kupuję:P Podziwiam za to
malowniczą zabudowę 'przykanałową' (potem dojdę do wniosku, że 'zwykłe'
budynki w Murano wyglądają lepiej niż te w samej Wenecji):
Trzeba
się też przyzwyczaić, że przejście 'na drugą stronę ulicy' nie jest
takie proste - potrzebny jest wszak most:D Za to jakoś nie czuję
oczekiwanego smrodu z kanałów:) Po powrocie do Wenecji podejmuję
pierwsze 'zaułkowe wyzwanie'. Gospodarz B&B przesłał mi wskazówki,
jak dotrzeć do obiektu ze stacji głównej (czyli ze wschodu - i krótkie
to one nie były, choć niby dość blisko:P)), ja - z mapą i smartfonową
nawigacją w ręku - uznaję, że teraz znacznie wygodniej będzie mi wysiąść
na północy wyspy, muszę więc sama opracować sobie trasę dojścia do
miejsca noclegu (a, jak już wspomniałam, system kanałów czyni sprawę
dość skomplikowaną - trudno bowiem iść w miarę prosto, jak trzeba szukać
przejść drogą lądową:P). Obywa się jednak bez problemów (te nadejdą
później:P), a po drodze mijam takie charakterystyczne widoki:
Nocleg
nie jest z widokiem na wodę (na taki aż mnie nie stać - i tak
zapłaciłam za niego prawie tyle, co za dwa gdzie indziej), ale w sumie
bardzo mi tego nie szkoda:) Zostawiam rzeczy, przebieram się i idę na Piazza San Marco -
stosunkowo blisko mego noclegu (może kilkanaście minut niespiesznej
przechadzki). Dopiero tu trafiam na prawdziwy tłum turystów (aczkolwiek
cały czas mam
wrażenie, że Wenecja istnieje głównie, jak nie tylko dla i
pod turystów i bez nich byłaby wymarłym miastem). Na szczęście i tak
jest gdzie sobie usiąść pod Bazyliką (i pooglądać kolejną w mej podróży
wieżę zegarową), a i sama kolejka do wejścia (cudem darmowego:P) nie
dramatyczna.
Wnętrze
nie robi na mnie jednak specjalnego wrażenia (za dużo już kościołów w
podróży?^^) Z zewnątrz wygląda ciekawiej (jak i pobliski Palazzo Ducale, czyli Pałac Dożów - choć tu akurat nie mam porównania z wnętrzem:D)
Wielkość Placu św Marka (i te kolumny wokół) za to imponuje. Ale najpiękniejszy jest i tak sam widok na morze :)
Jeszcze rzut oka na wieżę Campanile i Ponte dei Sospiri (czyli
Most Westchnień - wcale nie taki romantyczny, bo chodzi o to, że tędy
skazańcy po wyroku sądu szli do więzienia - i to był ich ostatni na
nieraz długie lata 'rzut oka na świat'. W owym weneckim więzieniu
siedział zresztą i słynny Casanova)...
.. i ruszam wreszcie na to, od czego wszelkie przewodniki zwykle radzą rozpocząć zwiedzanie Wenecji - podróż Canal Grande:) Najbardziej turystyczną (czyli i najbardziej zatłoczoną:P) linią vaporetto: 1. Wsiadając na Placu św Marka muszę już liczyć się z tłumem na pokładzie (linia płynie z Lido), dlatego - chcąc zająć lepsze miejsce widokowe decyduję się pojechać do końca trasy (czyli na Piazzale Roma) i wtedy ruszyć w trasę w drugą stronę. Pomysł się sprawdza i teraz mogę lepiej podziwiać okoliczne widoki:
Ca’ Rezzonico |
Ca d'Oro |
Ponte Rialto |
Po
takich dwóch turach przejażdżki wysiadam na Salute (czyli tuż przed Św
Markiem, ale po drugiej stronie kanału), by przejść do zwiedzania na
piechotę. Powoli zmierzcha i dopiero teraz zaczyna mi się naprawdę w
Wenecji podobać :)
Nawet jeśli 'w pakiecie' jest i pogubienie się w uliczkach (niby widziałam stację, na której zamierzałam znów wsiąść do vaporetto,
ale przejście było tylko do gondoli obok, sąsiednia uliczka zamknięta
'na
roboty', potem jakoś już wyjścia 'do wybrzeża' nie było i w efekcie
zrobiłam koło i wróciłam do tej samej stacji, na której wcześniej
wysiadłam:P) - w końcu to właśnie jedna z głównych atrakcji pobytu w
Wenecji:D Niosące się po wodzie śpiewy pływających z turystami
gondolierów to kolejna:)
Jest
też tu masa sklepików z pamiątkami (sporo chińszczyzny of course), więc
w końcu wypełniam i inny 'obowiązkowy punkt każdej podróży', czyli
zakup porcji różnych 'pamiątek'^^
Już
koło 22 postanawiam wrócić jeszcze raz na Plac św. Marka - zobaczyć jak
wygląda wieczorem. Baaardzo klimatycznie - turystów mniej, za to
atmosfera imprezowa - w kawiarnianych ogródkach, na specjalnych
podestach mini-orkiestry grają (na przemian) różne znane standardy, a
tłumek widzów oklaskuje je gorąco. Fajnie jest :)
Następnego
dnia pociąg do Mediolanu mam dopiero po południu, więc znów mogę się
poszwendać. Tym razem już głównie pieszo i jak wczoraj bardziej po Dorsoduro czy Castello tak dziś raczej po Cannaregio (czyli w stronę dworca:D). No, z lekką domieszką Santa Croce;) (chciałam na Piazza dei Frari i San Rocco).
Niespodziewanie odkrywam po drodze weneckie getto (tak, to nie
hitlerowcy wymyślili tę 'instytucję', ale kościół katolicki dawno temu, a
Wenecja była zdaje się pierwszym miastem, które zrealizowało
posoborowe zalecenia oddzielenia żydów od chrześcijan).
Jeszcze ostatni rzut oka na Canal Grande (w tle Ponte degli Scalzi)
.. i wsiadam do pociągu. Tym razem bardziej luksusowo, bo nie koleje regionalne, ale Freccia, czyli coś w rodzaju włoskiego ekspresu. W środku wygląda on tak:
W
rozkładanych mini-stolikach są też gniazdka (więc od razu podłączam
telefon do ładowania), a klima działa aż za dobrze:P Cieszę się, że
zobaczyłam Wenecję (zwłaszcza tę wieczorną - bo w Wenecji trzeba
koniecznie nocować, a nie dojeżdżać z Mestre czy innego sąsiedztwa), ale
nie jest to chyba miasto, do którego chciałabym wracać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz