Dotarłam
do Werony z pewnymi obawami. W końcu nie jestem szczególnym targetem
na legendę nieszczęśliwej miłości Romea i Julii, która najbardziej
wszak kojarzy się z tym miastem. Na szczęście okazało się, że Werona ma
do zaproponowania znacznie więcej i wyjechałam zauroczona jej
atmosferą. Ale po kolei...
Na dworcu czeka mnie pierwsza niemiła niespodzianka: system komunikacji miejskiej w Weronie jest ciężki do 'rozgryzienia'. Wprawdzie moja gospodyni napisała mi, jaką linią i skąd dokąd mam pojechać, żeby do niej dotrzeć, no ale mnie wszak interesuje szersze poruszanie się po mieście, a tu w okolicach dworca ani żadnej uczciwej mapy komunikacji miejskiej, ani cennika biletów, ani automatów biletowych przy stanowiskach (dworzec główny sporego i turystycznego wszak miasta! W dużo mniejszym Bergamo było znacznie lepiej). W końcu znajduję na dworcu punkt ATV (czyli właśnie owej komunikacji) - i to nawet jeszcze czynny (jest sobotnie późne popołudnie), gdzie udaje mi się dopytać mniej więcej o ceny biletów (niestety dzienne to dzienne, a nie 24-godzinowe, w związku z tym nie bardzo mi pasują) i kupić czasowe, ale to nie ten komfort, co jakiś czytelny schemat, gdzie sama mogłabym przeanalizować wszystkie opcje i wybrać wtedy, która najbardziej mi odpowiada. W samym autobusie też nielekko: żeby wysiąść, gdzie się chce, trzeba wcześniej zadzwonić (rozwiązanie stosowane w komunikacji wielu włoskich miast), niestety w środku nie ma ani spisu przystanków, ani działającego wyświetlania la prossima fermata (następnego przystanku). Jednym słowem dla przyjezdnej osoby koszmar. Całe szczęście, że mam offlajnowe mapy w telefonie (bogu niech będą dzięki za decyzję o zakupie Lumii tuz przed wyjazdem! jej mapy oszczędziły mi wielu nerwów), ale i tak wysiadam przystanek później. Potem już bez problemów znajduję 'swoje' mieszkanie i nawet dogaduję się z gospodynią (po włosku - nie zna i nie lubi angielskiego:P), która - na wieść o moich komunikacyjnych problemach - tłumaczy mi, że mogę spokojnie poruszać się po mieście na piechotę (pokazując mi widoczne z okien swego mieszkania Castelvecchio).
Ruszam
więc na wieczorną 'sondująca' przechadzkę w tamtym kierunku. Po drodze
mijam imponujący kościół San Zeno Maggiore, po czym nadrzecznymi
bulwarami docieram do zamku, który w nocnym oświetleniu wygląda
pięknie. Odbijam jednak od uroczej rzeki Adygi, aby dotrzeć do jednego z
najważniejszych placów w mieście, czyli piazza Bra. To przy nim stoi
słynna Arena.
Dziś
na placu jest jeszcze jedna atrakcja: następnego dnia (czyli w
niedzielę) w mieście będzie odbywał się słynny Verona maraton i to na Placu
Bra będzie jego meta.
Różne
stragany z 'dobrami regionalnymi' są rozstawione już dziś. Ale ja mam
już dość i wracam się wyspać. W końcu mam cały następny dzień na
konkretne zwiedzanie miasta.
Rano
idę tą samą 'sprawdzoną' trasą. Miasto jest pozamykane - trochę z powodu
maratonu, a trochę z innych okazji (pod San Zeno lokalny targ staroci, a
przystanki autobusowe i spora część ulicy zapchane są zaparkowanymi
rowerami i skuterami, więc pewnie i tak nic tędy nie kursuje:P) - więc
droga piesza wydaje się tak czy siak najbardziej sensowna. Castelvecchio i łączący go z drugim brzegiem most w dzień prezentują się także imponująco.
Teraz mogę jednak wejść i do środka (trafiłam akurat na pierwszą
niedzielę miesiąca, gdy to wstęp do większości obiektów w mieście kosztuje symboliczne euro, więc skwapliwie korzystam z okazji).
Omijam na razie Piazza Bra (wrócę tędy) zmierzając wprost do innego bardzo znanego placu, czyli Piazza della Erbe.
To w jednej z bocznych uliczek od tego miejsca znajduje się słynny
'balkon Julii' (w cudzysłowie, bo jak wiadomo sprawa jest wątpliwa i
żeby mogła tam mieszkać, a już na pewno nie było tam wtedy balkonu:P).
Postanawiam potraktować sprawę bardziej jak zjawisko
socjologiczno-psychologicznie i faktycznie materiału do obserwacji
paranaukowych nie brakuje^^
Obsmarowane karteczkami przejście prowadzące do 'domu Juli'
pod wiadomym balkonem tłumy, a na balkonie coraz to inny focący się turysta |
No i oczywiście wszyscy macają bezwstydnie posąg Julii po biuście^^ (który to, w związku z tym, ma już założoną specjalną 'ochronkę')
W
środku (ach ten kuszący bilet za euro:P) nie brak jednak i śladów
nowocześniejszej techniki. Można napisać np. nie tylko list do Julii,
ale i ...maila. Ogólnie romantyzmu to tu nie widzę, głównie biznes.
Wracam więc na Piazza Bra. Maraton się już w zasadzie skończył, więc trochę łatwiej się po nim poruszać. Pora na zwiedzanie Areny di Verona,
niezwykłego starożytnego amfiteatru, gdzie do dziś odbywają się wielkie
spektakle i koncerty operowe. Wrażenie jest niesamowite.
Mam jednak jeszcze sporo czasu, więc wracam znów na Piazza Delle Erbe.
Gdzie podejmuję w końcu - nie całkiem zresztą świadomie:P - wyzwanie wejścia po setkach schodów na szczyt bodajże 84-metrowej, stojącej tuż przy Pallace Ragione (słynne pałacowe schody poniżej po lewo), Torre dei Lamberti:
Co
przeżyłam po drodze to moje (poważnie się zastanawiałam, czy gdzieś tam
nie padnę i zostanę na amen - bo już było niedługo do zamknięcia:P).
Bezcenną nagrodą na szczycie były jednak takie widoki miasta:
I
jeszcze coś mnie - patrząc z tej perspektywy - zainteresowało: spora grupa
ludzi stojąca na placyku obok, każdy w pewnej odległości innych i z
książką w ręku. Po zejściu postanowiłam sprawdzić, o co tu chodzi.
Manifestacja odbywała się w ciszy, ale był plakat. Po raz kolejny miałam
więc okazję poćwiczyć swój włoski, a ponieważ zaraz potem pewna pani po
przeczytaniu tegoż plakatu wdała się w (nieregulaminową, bo łamiącą
postulowaną ciszę^^) dyskusję z jedną z organizatorek - po angielsku -
utwierdziłam się, że zrozumiałam dobrze. I że popieram wątpliwości owej
pani. W owej manifestacji pod szumnym (i jakże ładnie brzmiącym)
hasłem 'demonstrowania w ciszy' (i z książką) prawa do wolności słowa
chodziło bowiem o prawo do poglądu, iż rodzina to tylko kobieta i
mężczyzna (a nie inne opcje jak rozumiem). Jednym słowem włoska -
inteligentniejsza - wersja 'rodziny radia Maryja'^^
Co
jednak najbardziej zapamiętam z Werony to piękne uliczki z cudowną
atmosferą i bajeczną architekturą wokół. W takiej naprawdę można się
zakochać ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz