niedziela, 30 grudnia 2018

Giovinazzo - nieznana apulijska perełka tuż koło Bari

Od paru lat Apulia zrobiła się bardzo modna wśród polskich turystów. Tyczy to jednak głównie paru wybranych miejsc, a wybrzeżowo terenu 'w dół' od Bari. Nie do końca rozumiem czemu, bo jak mnie ogólnie  wybrzeże aż tak bardzo nie ciągnie, tak najbardziej podoba mi się to 'w górę' od Bari;) W odróżnieniu jednak od np. Trani, o którym całkiem sporo można przeczytać na portalach turystycznych do Giovinazzo trafiłam zupełnie 'w ciemno' i  przypadkiem.  Był weekend zwiedzania z FAI, z Teatro Margerita w Bari poszło mi w jakieś 10 minut (ile można opowiadać o budynku w remoncie z niczym w środku), zatem w poczuciu niedosytu sprawdziłam, co jeszcze można zobaczyć w okolicy.  No i wyszło, że najbliżej i najciekawiej chyba będzie w Palazzo Saraceno w Giovinazzo. 
 
 

Podróż do Giovinazzo - nadbrzeżne centro storico i jego zabytki

 
Niecałe pół godziny pociągiem z Bari, z dworca spory kawałek do centro storico (czyli podobnie jak w Monopoli), a po drodze lekki strach, czy i to zwiedzanie nie skończy się błyskawicznie.. . 
Po dojściu do Via Marina i zobaczeniu portu i tych zielonych okiennic na kremowych budynkach już wiem, że zostałam 'kupiona'. 

 Jest klimat,  zwykłe życie, spokój, wszystko to, za co kocham Apulię... 
  

Najważniejszym lokalnym kościołem jest 12-wieczna katedra romańska, ale mnie dużo bardziej urzekła Chiesa di Santa Maria di Costantinopoli, czyli 16-wieczny kościół poświęcony Matce Boskiej ale konstantynopolskiej, znaczy z widocznymi wpływami wschodnimi. Zresztą ponoć wcześniej stała tu świątynia Ateny. Teraz mamy statuetkę Michała Archanioła ;)

 

Historia miasteczka

 

Oczywiście Giovinazzo, jak większość włoskich miasteczek, ma historię liczącą tysiące lat. Ta osada rybacko-portowa założona została prawdopodobnie w okresie wojen punickich, na ruinach zniszczonego wtedy Netium (osady plemienia Peucetian). I według legendy zrobił to Perseusz (syn  Zeusa, czyli po rzymsku Jowisza) -  stąd i nazwa 'Jovis Natio.' Większe znaczenie Giovinazzo zyskało dopiero w drugim tysiącleciu n.e., przechodząc spod władzy Manfredich przez Aragonów aż po ręce hiszpańskie. 
 
 
Centralny plac w Giovinazzo.

 

Palazzo Saraceno  


Właśnie przez tę mieszankę różnorodnych wpływów kulturowych w Giovinazzo można znaleźć takie budynki jak Palazzo Saraceno, który to miałam okazję zwiedzić. Ta 16-wieczna kamienica, należąca kiedyś właśnie do 'saraceńskiej' rodziny (jednej z trzech walczących o wpływy w Giovinazzo), jest prawdziwą renesansową perełką, przy tym z oczywistymi architektonicznymi wpływami orientalnymi.

mieliśmy też okazję zobaczyć odegrane krótkie scenki 'z epoki'

 

Giovinazzo o zmierzchu

 

Gdy opuszczam miasteczko trzy godziny później już się ściemnia, a ja wciąż mam poczucie niedosytu. Z jednej strony cieszą mnie takie odkrycia 'spoza przewodników', z drugiej zawsze szkoda, że tak mało turystów wie o takiej perełce...

..w tle Duomo


Ps. I ciekawostka dla kinomanów: z Giovinazzo pochodzi ojciec Johna Turturro - wyemigrował stąd do Stanów jako mały chłopiec ;)


piątek, 30 listopada 2018

Kamienne 'cinecitta': Matera w kinie 'z epoki'

Jakiś czas temu rozpoczęłam serię o filmach kręconych w Materze. Specyfika materańskich sassi - wyglądających zdecydowanie mało współcześnie - sprawia, że poza tematyka biblijną miasto często służyło także jako tło przeróżnych produkcji historycznych. Udając zwykle mniej czy bardziej odległe 'południe Włoch'.

1953 - La Lupa, reż. Alberto Lattuada

Reżyser w trakcie kręcenia filmu. Zdjęcie z wystawy, która odbyła się w Materze kilka lat temu.

Luźna adaptacja powieści Giovanniego Vergi to historia matki (tytułowa 'wilczyca') i nastoletniej córki zakochanej w tym samym mężczyźnie. Verga to pisarz z Sycylii zatem Matera (i ogólnie Bazylikata) udaje tu Sycylię - dziewiętnastowieczną i z czasów II wojny światowej. 


1961 - Viva l’Italia!, reż. Roberto Rossellini

 

Rosseliniego megahołd na stulecie zjednoczenia Włoch przedstawia głównie słynną 'wyprawę tysiąca' Garibaldiego. Która chyba raczej nie bardzo przechodziła z Rzymu na Sycylię przez Materę:P  Trudno też powiedzieć, co dokładnie z filmu było kręcone w Materze. Może sceny batalistyczne?

 1962 - Gli Anni Ruggenti,  reż. Luigi Zampa

Z planu filmu...

Luźna inspirowana 'Rewizorem' Gogola komedia Zampy opowiada w lekkiej formie o narodzinach włoskiego faszyzmu w latach 30. XX wieku. Co oznacza, że Matera (a także Ostuni, Alberobello i Altamura) gra tu po prostu 'przedwojenne południowowłoskie miasteczko'. Oto stosowny fragment filmu z sassi w tle: 

 

1967 - C'era una Volta, reż. Francesco Rosi

Wyprodukowana przez Carlo Ponte wypaśna baśń kostiumowa (rodem z Neapolu): XVII-wieczne Włochy i Omar Shariff jako hiszpański książę zakochujący się w lokalnej wieśniaczce (granej przez Sofię Loren, więc trudno mu się dziwić;)) Poza Materą te 'dawne Włochy' udawała też pobliska apulijska Gravina. Choć najbardziej rozpoznawalne w filmie jest Copertino, bo to słynny tamtejszy latający św. Józef doradza księciu poślubienie dziewczyny, która przyrządzi mu 7 gnocchi ;)



1972 - Il Decamerone Nero, reż. P. Vivarelli

Kolejny mało poważny film na liście. Taka mniej wyrafinowana podróbka Dekameronu Boccaccia. Gdzie tam dokładnie Matera nie wiem, lokalizacja nie ma wielkiego znaczenia praktycznego...

1974 - Il Tempo dell'Inizio, reż. Luigi Di Gianni


Dystopiczna historia aspołecznego mężczyzny, który - znajdując się w  domu dla psychicznie chorych - próbuje uciec od rzeczywistości tworząc wyobrażenie własnej. Matera jako zarówno psychiatryk, jak i alternatywna rzeczywistość? Brzmi  fascynująco :D



1974 -  Allonsanfan, reż. Paolo e Vittorio Taviani 

Osadzona w realiach początku XIX wieku historia arystokraty, który staje się rewolucjonistą (tytuł filmu wzięty jest z pierwszych słów Marsylianki). Matera gra tu  'typowe południowowłoskie miasteczko' z tego okresu (vide poniżej)



1975 - L'Albero di Guernica, reż.  F. Arrabal


Hiszpańska wojna domowa (czyli czasy tuż przed II w.św.) widziana z perspektywy fikcyjnego Villa Ramiro. Czyli tego jeszcze nie było, bowiem Matera gra tu rolę małego kastylijskiego miasteczka ;)


1975 - Qui Comincia L'Avventura, reż. Carlo Di Palma

Powiedzmy taka mniej poważna (ale dająca dużo funu z oglądania) wersja Thelmy i Louise;)  Monica i Claudia (w skórach i na motorach!) uciekają od szarzyzny życia w małym miasteczku gdzieś w Apulii. Częściowo jest to i Matera, choć nie widziałam nic specyficznego akurat dla niej. Wygląda to mniej więcej tak:



1990 - Il Sole Anche di Notte, reż. Paolo e Vittorio Taviani

Kolejny film braci Tavianich kręcony w Materze. Ta luźna adaptacja Ojca Sergiusza Tołstoja toczy się w realiach XVIII-wiecznych Włoch (głównie południowych) i Matera (wraz z Craco) gra głównie w pierwszej jego części - 'miasteczko lukańskie' (czyli w miarę blisko siebie:D). Potem Neapol gra siebie, a  murgie w Gravinie i Altamurze stanowią tło części, w której zniechęcony światem bohater (szlacheckiego pochodzenia) podejmuje bardziej duchowe, pustelnicze życie.



1995 - L'Uomo Delle Stelle, reż. G. Tornatore 



Jeden najbardziej znanych u nas reżyserów włoskich też kręcił w Materze. Chociaż zagrała ona u niego miasteczko sycylijskie z lat 50.:P  A naprawdę bardzo łatwo na początku filmu rozpoznać, że to Matera (vide poniżej) - mało że widok sassi, to jeszcze bohater (łudzący ludzi obietnicą kariery filmowej w efekcie płatnych zdjęć próbnych) wjeżdża i reklamuje się na Piazza San Pietro Caveoso^^

 

1998 - Del Perduto Amore, reż. Michele Placido

Reżyser na planie filmu. Ale czy w Materze?

Nostalgiczna historia dojrzewania (z tytułowymi zawirowaniami miłosno-seksualnymi) w latach 50. w jakimś małym miasteczku na południu Italii. To miasteczko gra głównie bazylikacka Irsina, ale parę scen zostało nakręconych także w Materze (i Ferrandinie).

2006 - The Omen, reż. John Moore


W tym remaku kultowego horroru z lat 70. Matera (a konkretniej Sassi Barisano i Parco della Murgia) zagrała.. a cóż by innego jak nie Jerozolimę^^  Niemniej nie jest to kino biblijne:D.


2006 - Artemisia Sanchez, reż. A. Lo Giudice 


Kostiumowy miniserial produkcji Rai.  Tytułowa Artemisia mieszka w XVIII-wiecznej Kalabrii i walczy o sprawiedliwość w kraju bezprawia. Na sassi (szczególnie w okolicy skalnego kościoła Madonny dell' Idris oraz Piazza San Pietro Caveoso) kręcone były głównie sceny uroczystego ślubu bohaterki.


2016 - Ben-Hur, reż. T. Bekmambetov


Znów remake klasyka i znów Matera jako Jerozolima:P Przez sassi maszerowały rzymskie wojska, był na nich antyczny targ, a na murgiach oczywiście pojawiły się krzyże. Miastem zachwycił się Morgan Freeman.



2017 - Wonder Woman, reż. A. P.Jenkins

Oryginalny plan i po 'poprawie'...

W końcu hollywoodzcy filmowcy zobaczyli w Materze coś poza  'ziemią świętą':P Ale jeszcze nie Materę, bowiem sassi grają w tym kinie akcji mityczną wyspę Amazonek  (a Matera wyspą na pewno nie jest:P).  No ale znalazły się nawet w zwiastunie tej superprodukcji. A poza sassi mamy też trening bohaterki na materańskich murgiach:



Poza Materą w ramach pobliskich okolic film kręcony był też na półwyspie Gargano (morskie krajobrazy na Baia delle Zagare w Mattinacie  oraz w Vieste) i na słynnym Castel Del Monte pod Andrią.

Kiedy ciąg dalszy nie wiem, ale będzie - w końcu - o Materze grającej Materę :)

środa, 31 października 2018

Trani - w poszukiwaniu duchów i wampirów ;)

Wprawdzie raz już pisałam o Trani, ale wtedy nie miałam pojęcia, że w tym nadmorskim miasteczku są też duchy i wampiry;)
 

Co zrobić w Apulii przynajmniej raz w życiu


Dopiero po pobieżnej lekturze zanabytego przewodnika  '101 cose da fare in Puglia almeno una volta nella vita' spojrzałam na wiele okolicznych miejsc trochę inaczej;) Astremo pisze bowiem zarówno o bardzo oczywistych must see (jak Castel del Monte, San Giovani Rotondo z całym kultem Ojca Pio, statua Domenica w Polignano, Grotte di Castellana czy amfiteatr rzymski w Lecce), które znajdzie i w każdym innym przewodniku (choć nie zawsze ujęte z takiej strony;)), ale poleca też sporo mniej znanych turystom miejsc i rzeczy. Obudowując je często takimi historiami jak te związane z Trani.
 

Castello Svevo i duch Armidy


Jedną z najciekawszych rzeczy w Trani jest imponujący zamek Castello Svevo, zbudowany - jak znacząca większość tutejszych zamków - przez Fryderyka II. Mówi się, że Fryderyk zastał Apulię jako krainę katedr a zostawił ją jako ląd warownych zamków. Co w tamtych niespokojnych czasach było naprawdę przydatne. Wejście na zamek normalnie kosztuje prawie 10€, więc poczekałam na pierwszą niedzielę miesiąca, żeby zwiedzić go bezpłatnie (straszyli, że zniosą tę świetną włoską akcję, ale jeszcze jest). Warto było, bo zamek swoim rozmachem naprawdę robi wrażenie! (a trochę ich już tu w okolicy widziałam, bo lubię zamki:D)
Jak pisze Astremo, z zamkiem związana jest też romantyczna historia ducha Armidy. Owa piękna ciemnowłosa i niebieskooka dama zakochała się w pewnym kawalerze. Niestety sprawę odkrył jej mąż, który to amanta ubił, a Armide zamknął w celi, gdzie kobieta z żalu zmarła. Mówi że się, że jej duch, odziany w szarą zwiewną suknię, przechadza się czasem po zamku. Niestety nie spotkałam...

 

Wampiry w grobach. I w traktacie o nich.


Poza duchami Trani ma też swoje wampiry;) Idąc lungomare, w okolicy Capo Colonna (gdzie znajduje się też klasztor Matki Boskiej z Colonny), znaleźć można bardzo stare groby z czasów greckich (8/9 w. p.n.e.), prawdopodobnie członków społeczności Japigów. Pochowane tam osoby ułożone są w bardzo nietypowej pozycji: nie zwinięte w kłębek (jak było to typowe dla czasów Magna Grecii), ale klęczące i przywalone głazem na plecach. Stąd zrodziły się koncepcje, że bano się ich powrotu po śmierci do żywych. Pewnie dlatego to właśnie w Trani powstał bodajże pierwszy kompleksowy traktat o wampirach. Ową Dissertazione sopra i vampiri napisał w 1740 r Giuseppe Antonio Davanzati, ówczesny arcybiskup Trani. I można to dostać dziś w wersji książkowej




wtorek, 23 października 2018

Milano - oswoić metropolię

Teoretycznie przyleciałam do Mediolanu już na samym początku (tak stało na bilecie lotniczym:P), w praktyce dotarłam do tego miasta dopiero na koniec mojej wyprawy. Bez specjalnych oczekiwań (dlatego też ostatecznie 'obcięłam' pobyt w nim o jeden dzień). Bo jako modowa stolica mnie w ogóle specjalnie nie 'kręci', a nie uznałam, żeby było w nim do zobaczenia wiele więcej. Może dlatego czekało mnie bardzo miłe rozczarowanie;) Wieczorem, zaraz po przyjeździe, podejmuję bojowe zadanie ogarnięcia struktury dworca i okolic. Jest ciężko - to prawdziwy kolos. A jako, że jest już ciemnawo, szybko daruję sobie próby znalezienia przystanku autobusowego  (i to jeszcze tego z właściwym autobusem) i idę do tego środka lokomocji, szyld którego można zobaczyć z daleka - do metra. Wprawdzie będę musiała się przesiadać (autobus miał być bezpośredni), ale Mediolan ma tylko 3 i pół linii (te pół - druga połowa się dopiero buduje - to akurat ta nowa nitka, która wiedzie do mojego noclegu) i chyba nigdzie nie krzyżują się trasy więcej niż dwu naraz. Znaczy po Londynie to pikuś;) No i nie grozi mi stały problem poruszania się autobusami - znaczy, że nie będę wiedziała, że to już  mój przystanek (nic nie jest tak dobrze i czytelnie opisane jak metro - wszędzie). W każdym razie bez problemu docieram na nocleg. Wygląd pokoju niespecjalnie sprzyja przesiadywaniu w nim - może i lepiej, w końcu nie po to się gdzieś wyjeżdża:P Byle tylko nie padało, jak to przepowiada mój smartfon. Na szczęście rano jest tylko trochę chmurno. Jadę więc najpierw  - podobnie jak w Padwie - na to, co mam wcześniej zabookowane na konkretną godzinę: Ostatnią Wieczerzę Leonarda. Kupiłam bilet bez specjalnego przekonania (bardziej na zasadzie dostania czegoś, co - jak czytałam wcześniej - potrafi być naprawdę trudne do nabycia i online, o zakupie 'na miejscu' nie mówiąc) i może dlatego sama wizyta też na mnie wielkiego wrażenia nie robi (za dużo innych cudownych fresków wcześniej?). Najzabawniejsze są ślady owych powiększonych przez zakonników drzwi (które w związku z tym 'weszły' na nogi Chrystusa:P) No ale jakby co widziałam na własne oczy;)  Po wyjściu już spokojnie wracam do samego centrum (kościół Santa Maria della Grazie jest ciut na uboczu) - na Piazza Duomo.W końcu naziemnie, znaczy tramwajem (jeżdżą po samym centrum - przeważnie takie już zabytkowe). Niespodziewanie widok katedry uderza mnie już z daleka, jeszcze z okien tramwaju... Niesamowita biel przed oczami. Jednak gotyk to jest to.  Jestem zachwycona. Totalnie.
Trudno się więc dziwić, że w przypływie nagłego zauroczenia decyduję się zwiedzić ją dokładniej. Do środka można wejść za darmo, ale to nie robi spodziewanego wrażenia. Ale wyczytuję, że można wejść na dach katedry. I jeszcze dobrze sobie po nim pochodzić. Fascynująca perspektywa (nie chodziłam jeszcze po dachu żadnego kościoła^^). Decyduję się na biletowy pakiet B - wejście na dach po schodach (windą jest oczywiście drożej), ślady dawnego baptysterium w podziemiach i przykatedralne muzeum. Jakby mi ktoś jeszcze wczoraj powiedział, że tak szybko po werońskim włażeniu na wieżę drugi raz zdecyduje się na pokonywanie takiej masy schodów bym się pewnie popukała po głowie, ale to impuls chwili;) Ale było warto (zresztą jakoś i lepiej to poszło;)). Dla tego wrażenia:

 

W końcu trzeba jednak schodzić. Jeszcze rzut oka na Duomo z boku i wchodzę znów do wnętrza.
Tym razem do podziemi, czyli starożytnej 'chrzcielnicy'. Też niesamowite wrażenie.  W takich momentach człowiek czuje naprawdę 'powiew odległej historii' -  to tu św. Ambroży w 4 wieku chrzcił nowych chrześcijan.


No ale wreszcie pora opuścić Piazza del Duomo. Zwłaszcza, że teraz bardzo marzy mi się wejście do słynnej La Scali i muszę zdążyć w godzinach otwarcia przyteatralnego muzeum. Przechodzę więc dość szybko przez słynną Galerię Vittorio Emanuele (zasługuje na więcej, bo to naprawdę architektonicznie przepiękna rzecz - fajnie mieć centrum handlowe, gdzie można przyjść pooglądać nie tylko sklepy, ale też - a może nawet przede wszystkim - ściany i dach^^)
 

.. i już jestem przed Teatro alla Scala. Fasada nie robi wielkiego wrażenia, ale wszak nie w tym rzecz. Znajduję wejście do muzeum z boku i proszę o bilet. 
Zanim mi go sprzeda - pan kasjer uczciwie (niezależnie od tego, że to samo wisi też na kartce przy kasie) uprzedza mnie, że światła na sali teatralnej (wiadomo, że zwiedzającym głównie o ten rzut oka na słynną salę chodzi;)) są dziś wyłączone i - jakkolwiek będę mogła tam zajrzeć - prawdopodobnie niewiele zobaczę. Doradza przyjść jutro. Ale jutro to ja już będę chodzić  z bagażem, więc mówi się trudno i decyduję się na wejście. Spokojnie oglądam sobie muzealną kolekcję. Gdy jestem przy wystawionych w bibliotece kostiumach z Nabucco obok przebiega pan z obsługi z komunikatem, że jest otwarte i można zobaczyć scenę.
Nie bardzo rozumiem, skąd to zaaferowanie (wszak i tak ciemno:P), ale skoro wszyscy porzucają zwiedzanie i lecą w jednym kierunku to ja też:D (w ten sposób nawet nie muszę zgadywać, gdzie jest wejście na balkony^^) Dopycham się na jakiś jeszcze niespecjalnie zapełniony balkon (jest otwartych kilka drzwi) i ..szok. Sala jest pięknie oświetlona  (na scenie obsługa techniczna coś sprawdza - może dlatego?). Zamieram z wrażenia. Przez parę minut nawet nie mam w ogóle w głowie, żeby próbować zrobić zdjęcie - po prostu napawam się tą chwilą (po raz drugi tego dnia - po dachu Duomo - czuję się jak 'king of the world':D)
 
Potem coś tam próbuję pstrykać - choć warunki na mój aparat nie te. Nieważne, i tak jestem wciąż w amoku:D Inny pan z obsługi, na balkonie obok, opowiada włoskiej parze, że wczoraj był tu specjalny charytatywny spektakl na rzecz rodzin ofiar pewnej tragedii (właśnie świeżo w repertuarze mają... balet Romeo i Julia;)) i że było bardzo wzruszająco. W końcu wychodzę z balkonu, żeby ochłonąć (w lepiej oświetlonym i zalustrzonym foyer jest też szansa poćwiczyć selfie - chyba znaczy wciąż jestem w szoku:P)

 

Potem wracam jeszcze na chwilę na balkon, ale jest już ciemno (pan z kasy miał rację - wtedy prawie nic nie widać:().  Decyduję więc, że może starczy dobrego i pora wychodzić w ogóle. Jeszcze małe zakupy w przyteatralnym sklepiku i wracam do ulicznej rzeczywistości Mediolanu:) Moją uwagę zwraca plakat na ratuszu naprzeciwko. Nie wiem, o co chodzi (potem dopiero doczytałam, że o porwaną kilka miesięcy temu grupę dziewczyn z Nigerii, z którą to sprawą solidaryzuje się spora cześć Europy), ale brzmi dramatycznie.
Po krótkim namyśle decyduje się podejść teraz do Castello Sforcezzo. To niedaleko i wkrótce już widać jego zarys:
Zamkowe muzeum już prawie zamknięte, ale na dziedzińcu 'coś się dzieje': w ten weekend odbywa się tu Open Street czyli coś z rodzaju festiwalu teatrów, grup ulicznych). Stąd co kawałek jakaś niespodzianka :D
 
 

Przyglądam się temu dłuższą chwilę z rozbawieniem:) Potem postanawiam jednak choć przejść się słynnym 'trójkątem mody': Via Montenapoleone, Via Della Spiega i Via Sant'Andrea -  najważniejsze sklepowe uliczki. Owszem, od nazwisk na szyldach może się tam w głowie zakręcić, ale ja jestem po wizycie w Katedrze oraz La Scali i żadna Prada, Gucci czy Armani tego nie przebiją:P
Dlatego też po przejściu 'trójkąta' z radością wracam pod oświetlony już wieczornie Teatr :)
Potem zerkam na oświetloną Duomo (i przekonuję się, że we włoskim Mc Donaldzie mają shake mango!) ale jeszcze mnie kusi i coś innego. Wyczytałam, że w Mediolanie jest dzielnica, która ma kanały - tak jak Wenecja. Nazywa się Naviglio i można do niej dojechać metrem. Udaję się więc do stacji Geneva, a potem ruszam za 'ludem'. I faktycznie - jest. Kanały wprawdzie trochę wyschnięte, ale miejsce ma atmosferę: masa knajpek i masa ludzi  (czego nie widziałam w samym centrum):
Po tym wszystkim mogę już wracać spać. Następnego dnia mam czas do popołudnia i nie bardzo wiem, co z sobą zrobić. Pierwotnie myślę o Muzeum Nauki (pogoda robi się coraz bardziej niewyraźna, więc lepiej 'przechować się' w jakimś zadaszonym miejscu), ale nie mają tam przechowalni bagażu (a nie uśmiecha mi się latanie po licznych zapewne salach z plecakiem), więc wracam po Zamku Sforców.  Które ma bardzo fajną (acz podchwytliwą - bo samoobsługową i trzeba zapamiętać numer przyznanej skrytki:P - przechowalnię bagażu).
A i same zasoby muzealne okazują się naprawdę ciekawe: rzeźby, arrasy, obrazy, ale i zbroje, i broń, a na koniec i meble, porcelana oraz... instrumenty muzyczne:
 

 
Wenecja by Canaletto
 Ale wiadomo, że główną  atrakcją jest niedokończona Pieta Buonarottiego (po prawo):
 

Jeszcze ostatnia przechadzka po zamkowym dziedzińcu (jest tu ich parę:D) i jadę na dworzec, na pociąg do Bergamo (znów). Następnego dnia rano mam stamtąd samolot do Polski.