W przerwie przed kolejnym zestawem apulijskich muzyków kolejne tłumaczenie piosenki. Tym razem bardzo świeżutki utwór artysty, który też jest z Apulii, choć jest ona jego drugą ojczyzną.
Tuż po udziale w festiwalu w Sanremo Ermal wydał swoją kolejną płytę. I o ile jego festiwalowa propozycja Un milione di cose da dirti, chociaż o mało co nie wygrała festiwalu, nie wzbudziła u mnie spodziewanego entuzjazmu, tak ten utwór zachwycił mnie już od pierwszego przesłuchania Tribu Urbana. Mam nadzieję, że doczeka się zostania singlem (i jakiegoś ładnego klipu)*. Pomimo dużej melodyjności to nie jest w sumie tekstowo wesoła piosenka i właśnie dlatego chciałam przetłumaczyć ją na polski. Zawsze zachwycało mnie, że Włosi potrafią pisać w takiej 'bujającej się' formule także o rozstaniach (bo u nas to się zwykle cierpi smętnie...)
Muszę rzucić palenie, rzucałem je już setki razy, I po prostu na ciebie patrzeć, tak intensywnie wgapiać się. Mówisz, że to mi szkodzi, ale wcale o to nie dbasz, Taka jest prawda. Muszę przestać mówić, za dużo wypiłem, Ale wszyscy jesteśmy trochę pijani - czymś lub kimś, Ale tak, zostawmy to.
Prawda to prezent, którego nikt nie chce.
Powiedz mi, że ci na mnie zależy Nawet, jeśli w to nie wierzysz Powiedz mi, że ci na mnie zależy
Tak długo, jak będę na nogach. Powiedz mi, że chcesz odejść, Pożycz mi trochę wspomnień.
Powiedz mi, że ci na mnie zależy,
Zawsze bardziej niż na kimkolwiek innym
Nie jesteśmy spadającymi gwiazdami.
Gdybyśmy mogli zacząć całą historię od tyłu,
Wtedy pod koniec moglibyśmy przeżyć początek,
Nie ten cholerny ból.
A ty mówisz, że to nic takiego i że to minie.
Powiedz mi, że ci na mnie zależy Nawet, jeśli w to nie wierzysz Powiedz mi, że ci na mnie zależy
Tak długo, jak będę na nogach. Powiedz mi, że chcesz odejść, Pożycz mi trochę wspomnień.
Powiedz mi, że ci na mnie zależy,
Zawsze bardziej niż na kimkolwiek innym
Nie jesteśmy spadającymi gwiazdami.
Chciałbym śpiewać,
Siedzieć do późna,
A gdy wtedy poczuję się samotny, Budzić wszystkich,
Słyszeć twój śmiech
ze mnie mówiącego, tak jakbym był Bogiem,
A to tylko ja, tylko ja.
Powiedz mi, że ci na mnie zależy Nawet, jeśli w to nie wierzysz Powiedz mi, że ci na mnie zależy
Tak długo, jak będę na nogach.
I przed odejściem Weź sobie moje wspomnienia, Że mi na tobie zależy Zawsze bardziej niż na kimkolwiek innym Nie jesteśmy spadającymi gwiazdami.
Ale tak, zostawmy to.
Żegnaj.
*spełniło się, dlatego też podmieniłam video na to właśnie klipowe <3
Dzień kobiet za pasem, dobry zatem moment, żeby przyjrzeć się kobietom, które przełamują bariery tego, co 'kobietom wypada'. Np. zaciągając się do marina militare, czyli do marynarki wojennej :)
Pierwsze Włoszki w mundurach
Jakkolwiek kobiety brały czynny udział w różnych konfliktach zbrojnych od zawsze, trzeba było dopiero wydarzeń rangi wojen światowych (czytaj: masy ofiar żołnierzy płci męskiej), żeby zaczęły być postrzegane jako naprawdę wartościowa siła zbrojna. Pierwsze oficjalne żeńskie oddziały wojskowe - Corpo Volontario Femminile vel Servizio Ausiliario Femminile (SAF) a na południu Corpo di Assistenza Femminile (CAF) - zostały powołane we Włoszech w 1944 roku, czyli pod koniec II wojny światowej. Służące w nich panie miały rangę podporuczniczek. Stosowny dekret ministerialny przewidywał jednak istnienie owych oddziałów tylko na okres wojny i zaraz po zakończeniu działań zbrojnych zostały one rozwiązane.
Wenecja, 11.1944 r. - Contessa Piera Gatteschi-Fondelli, komendantka SAF.
Prawie 15 lat później, w grudniu 1959 roku powołano Corpo di Polizia Femminile, czyli specjalny kobiecy oddział policji. Włączono do niego także byłe członkinie istniejącego do 1954 roku w amerykańskiej strefie Wolnego Miasta Triest Corpo di Polizia Femminile di Trieste. Korpus kobiecy rozpoczął swą oficjalną działalność w 1961 roku, a jego rola była ograniczona w zasadzie do zadań, których nie bardzo wypadało powierzyć mężczyznom, czyli związanymi głównie z ochroną kobiet i dzieci (np. przeszukiwanie kobiet, uczestniczenie w przesłuchaniach nieletnich itp). Policjantki miały rangę ispettrice (czyli inspektorki) albo asystentki. Jednostkę rozwiązano w 1981 roku, a panie wcielono do normalnych oddziałów policji.
Plakat na dwudziestolecie kobiet we włoskiej armii.
Oficjalna możliwość przyjęcia kobiet do włoskiej armii została wprowadzona ustawowo dopiero w październiku 1999 roku. Włochy były ostatnim krajem NATO, który pozwolił kobietom służyć w wojsku. Pierwsze formalne przyjęcia kobiet do armii miały miejsce w 2000 roku. Dziś panie obecne są we wszystkich rodzajach włoskich sił zbrojnych. Ale próbowały walczyć o przyjęcie do nich także wcześniej.
Diadora Bussani - pierwsza, która próbowała się dostać do Accademia Navale
Był rok 1981. 19-letnia wówczas mieszkanka Triestu Diadora Bussani kończyła właśnie insituto nautico, czyli szkołę morską. Już to wydawało się sporym osiągnięciem dla dziewczyny w tamtych czasach, ale jej marzyło się więcej. Chciała wstąpić do Accademia Navale di Livorno, czyli do Akademii Marynarki Wojennej, i zostać komendantką korwety czy innej morskiej jednostki. Jej ojciec, sam mundurowy (choć 'tylko' straży miejskiej) wspierał córkę w jej marzeniach. Był jednak rok 1981, zatem podanie Diadory zostało odrzucone. Dziewczyna jednak nie poddała się tak łatwo. Złożyła apelację do sądu. I regionalny sąd administracyjny we Florencji uznał jej racje nakazując akademii przyjąć Diadorę. Formalnie ustawa z 1963 roku zezwoliła na przyjmowanie kobiet na stanowiska publiczne (w tym do armii) bez żadnych limitów. Niestety zabrakło koniecznych przepisów wykonawczych. Ostatecznie Rada Państwa uchyliła zatem regionalny wyrok powołując się na... "biologiczne różnice pomiędzy męskim a kobiecym ciałem". W praktyce po prostu przyjęcie kobiety na wojskową uczelnię nie mieściło się wówczas w głowach oficjeli. Była jeszcze możliwość kolejnego odwołania, do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (gdzie był już wówczas podobny wygrany precedens z Holandii), ale rodzinie Diadory zabrakło pieniędzy na kontynuowanie walki. Jej sprawa stała się jednak na tyle głośna, że rok później symbolicznie przyjęła ją... amerykańska marynarka wojenna. Zamiast dowodzić statkiem uczy dziś jednak biologii morskiej.
Catia Pellegrino - pierwsza komendantka okrętu wojskowego
Augusta, 2013 r. - la tenente di vascello Catia Pellegrino obejmuje dowództwo 'Libry'
To, co nie udało się Diadorze, osiągnęła w 2013 roku 37-letnia poruczniczka Catia Pellegrino zostając pierwszą w historii dowódczynią statku marynarki wojennej. Pochodząca z Copertino (czyli z Salento) dziewczyna ukończyła Accademię Navale w 2005 roku (oraz dodatkowo politologię na Uniwersytecie we Florencji). Objęcie dowództwa na patrolowym statku 'Libra" poprzedziły oczywiście lata praktyki na różnych okrętach, także udział w międzynarodowych operacjach (jak antypirackie 'Ocean Shield' czy też "Libia Emergency') oraz masa specjalistycznych szkoleń. Z próbką zawodowych doświadczeń pierwszej włoskiej komendantki statku można zapoznać się czytając wydaną w formie książki relację z jej udziału w migranckiej operacji "Mare Nostrum"- "La scelta di Catia". Te wydarzenia można także zobaczyć w wyprodukowanej przez Rai, we współpracy z Marina Militare, dokumentalnej mini serii.
Kobiety w marynarce wojennej - trochę statystyk
Wg danych z opublikowanego w 2003 roku międzynarodowego raportu Women seafarers. Global employment policies and practices we włoskiej marynarce wojennej było trochę poniżej 2 tysięcy kobiet, czyli ok. 1,2 % ogólnej liczby marina militare. Ale w 2017 roku już 5,7%. Czy to dużo czy mało? Zależy. Owszem, np. w niektórych krajach skandynawskich kobiet w marynarce jest dużo więcej. Ale tam tradycje obecności kobiet w siłach zbrojnych są też dużo dłuższe, a we Włoszech nawet już po dopuszczeniu pań do służby w 1999 roku przez jakiś czas istniały maksymalne limity ich przyjęć (i za więcej niż 20% były np kary). Aktualnie natomiast ponad 50% podań składanych do Accademii Navale pochodzi od dziewczyn.
Obecna polityka włoskich sił zbrojnych przewiduje wciąż niezatrudnianie kobiet min. w jednostkach szturmowych czy na okrętach podwodnych. Nie ma natomiast ograniczeń w kwestii ilości personelu płci żeńskiej na zagranicznych misjach, ani co do perspektyw awansu zawodowego - to że obecnie najwyższy stopień kobiety to porucznik wynika wyłącznie z okresu, jaki upłynął od zezwolenia paniom na wstępowanie do sił zbrojnych. Są zatem nadzieje, że doczekamy i admirałek:) Może to nastąpić szybciej niż oficjalne użycie feminatywów wobec mundurowych pań (tak, oficjalnie komendantka to wciąż il comandante, a nie la comandante, o żeńskim sufiksie w ogóle nie wspominając...)
Spezia, 2019 r. - la tenente di vascello Erika Buttaro obejmuje dowództwo nad niszczycielem min 'Vieste'
Końcowym powiewem optymistycznych zmian w armii natomiast niech będzie pierwszy cywilny ślub dwóch donne marinaio (jedna z nich jest komendantką statku), który to odbył się w 2019 roku w La Spezii. Przy pełnej galowej oprawie ze strony kolegów z pracy i z życzeniami od ówczesnej ministry obrony.
La maresciallo Rosa Maria e la tenente di vascello Lorella
Zasadniczą inspiracją do powstania tej notki był ten artykuł: https://www.nauticareport.it/dettnews/le_professioni_del_mare/donne_marinaio-4134-4409/
Zgodnie z obietnicą z poprzedniego posta tłumaczenie najnowszej piosenki rzymskiej grupy Tiromancino. Utwór ten zawdzięczam moim tegorocznym włoskim wakacjom i mam z nim bardzo specjalne skojarzenia. Spero che dzięki tłumaczeniu znajdzie więcej fanów w Polsce, bo to piękna ballada :)
Zastałaś mnie uwięzionego w zwyczajnym, zawsze takim samym życiu.
Chwyć mnie za rękę... podczas gdy miasto znika
Opowiedz mi o sobie w czasie spaceru pośród sklepów i domów
Ja i ty, cała reszta to tylko seria wymówek
Nasze problemy stają się coraz mniejsze teraz, gdy wspólnie śmiejemy się z siebie
Przeglądając moje płyty weź po prostu wszystko to, co chcesz
Możesz tu zostać tak długo, jak chcesz
Zarzucić wszystko swoimi ubraniami
Choć tego nigdy ci nie powiem
Możesz tu zostać tak długo, jak chcesz
To moment, który smakuje wiecznością
Otuli cię i zostanie z tobą już na zawsze
Patrząc sobie w oczy, tak jak w piosence Dalli
Gdzie zawsze można liczyć na świecący księżyc i jakieś gwiazdy
Nasze marzenia to spadające na nas z nieba małe asteroidy
Przeglądając moje płyty weź po prostu wszystko to, co chcesz
Możesz tu zostać tak długo, jak chcesz
Zarzucić wszystko swoimi ubraniami
Choć tego nigdy ci nie powiem
Możesz tu zostać tak długo, jak chcesz
To moment, który smakuje wiecznością
Otuli cię i zostanie z tobą już na zawsze
Wnieś światło w środek mojego chaosu
I popchnij mnie ku lepszemu zamiast poddawania się
Widzę tę zapomnianą stronę życia
Podnoszę się, żeby dokończyć grę
Ile osób sobie 'odpuściłem'
To przyniosło mi masę kurzu i zamętu Wiesz, kiedy chcesz zmienić swoje życie
Gdy niedawno, w odpowiedzi na post na jednej z italofilskich grup facebookowych, wypisałam swoje włoskie muzyczne odkrycia mijającego roku, zdałam sobie sprawę, że zgromadziło się ich całkiem sporo (a i tak nie o wszystkim pamiętałam). Pomyślałam zatem, że można by zrobić z tego całą notkę podsumowującą ten rok muzycznie. Zwłaszcza, że tego typu notki tu jeszcze nie robiłam, a to świetna pamiątka i na zaś:) Allora cominciamo!
Odkrycia z 2020 roku (czyli muzyczne świeżynki)
To był zdecydowanie rok Diodato. Z nim go rozpoczęłam i z nim kończę. Niby znałam go już wcześniej (nawet przetłumaczyłam Adesso), ale to w tym roku 'zaskoczyło' na dobre. Nie pamiętam już jak trafiłam na promujące jego nowy albumLa vita meravigliosa(oczywiście zostało przeze mnie szybko przetłumaczone:D), ale pamiętam z jaką niecierpliwością czekałam do Walentynek, aby móc odsłuchać całą płytę. I nie zawiodłam się. To dla mnie album tego roku. A odkrycie, że Diodato jest al cuore Apulijczykiem (wprawdzie urodził się gdzie indziej, ale wychował w Taranto i to do tego miasta śpiewa sanremowo-eurowizyjne Fai rumore) i zapalonym kinomaniakiem, dopełniło poczucia duchowej wspólnoty. W trakcie włoskich wakacji (udało się, mimo pandemii) odbyłam szaloną podróż do Rzymu na jego koncert, żeby móc posłuchać tych utworów na żywo (i pośpiewać je sobie z Diodato). Pociąg i nocleg kosztowały więcej niż sam bilet, ale absolutnie warto było! (e stato proprio meraviglioso). Teraz zaś, na koniec roku, na swój trzeci singiel Diodato wybrał piosenkę, która urzekła mnie od pierwszego przesłuchania płyty - Fino a farci scomparire. Ten gwiazdkowy prezent to świetna klamra. I to dlatego Diodato w moim rocznym zestawieniu ma aż dwa utwory(nikt inny już podobnego wyróżnienia nie dostąpi:D)
Mój 'zasiedziały' ulubieniec Ermal Meta - notabene także Apulijczyk al cuore - nie wydał w tym roku albumu, zaskoczył jednak swych fanów utworem, który pojawił się tuż przed 1 maja (znaczy w szczycie wiosennej pandemicznej chiusury). Trudno uwierzyć, że Finira bene zostało napisane w styczniu, czyli jeszcze przed okołocovidowym szaleństwem, bo tekst tej piosenki idealnie wpisuje się w jakże potrzebną nam teraz nadzieję i zapewnienie, że 'andra tutto bene'. Do tego świetny klip utrzymany w stylistyce mangi. Nigdy nie przetłumaczyłam żadnej piosenki tak szybko jak tę.
Także kolejna piosenka ma związek z Ermalem. Fani wiedzą, że zanim sam zrobił megakarierę jako piosenkarz, pisał sporo tekstów dla innych. I nadal to robi, tylko rzadziej. Historia jego współpracy z Bugo jest jak sądzę efektem tegorocznego sanremowego skandalu. Otóż Bugostartował w duecie z Morganem. Gdy ten ostatni podczas jednego z konkursowych występów (na Sanremo śpiewa się piosenki in gara każdego dnia festiwalu:)) zaczął zmieniać tekst piosenki wplatając w nią obelgi pod adresem kolegi, urażony Bugo po prostu zszedł ze sceny. Duet został zdyskwalifikowany, a Bugo - jako poszkodowany - zyskał sporo wsparcia od innych włoskich artystów. Mi manca miało swoją premierę - razem z Finira bene - na wielkim pierwszomajowym koncercie, ale ja odkryłam ją dopiero we wrześniu, w trakcie jednego z włoskich 'dołów' (tak, tam też można je mieć). Ta nostalgiczna piosenka z niebanalnym czarno-białym teledyskiem, w którym to męskim głosem 'śpiewa' aktorka Ambra Angiolini, jest idealna na nastrój pt. 'minęło i nie wróci' (najlepiej w pakiecie z dobrym winem, wtedy już można się poużalać nad sobą na całego:P)
Ten utwór został mi podsunięty przez pewnego Włocha i idealnie trafił w
romantyczną część mojej osobowości. Dritto al cuore. Muszę jednak przyznać, że nie bardzo mi się podoba oryginalny teledysk, dlatego tutaj będzie wersja 'księżycowa' (z tekstem). O samej grupie
musiałam dopiero poczytać, bo nie znałam wcześniej (i w końcu wiem, z
kim to Giusy śpiewała taki fajny duet niedawno, bo właśnie z liderem
tego rzymskiego bandu). Oczywiście posłuchałam też trochę wcześniejszych utworów
Tiromancino i to zdecydowanie rokuje na dłuższe zauroczenie;) A
tłumaczenie samego Finche ti va powinno lada moment pojawić się na blogu.
Starsze odkrycia (czyli muzyczne 'wykopaliska';))
Z Arisą zapoznałam się całkiem przypadkiem, dzięki mojemu pobytowi we
Włoszech. Okazało się, że w mieście, w którym przebywam na
praktyce, odbędzie się darmowy plenerowy koncert piosenkarki.
Zapoznawszy się szybciutko z jej piosenkami na YT zdecydowałam się wziąć
bilety na ten koncert i to była
bardzo dobra decyzja. A z piosenek artystki szczególnie do serca przypadła
mi zeszłoroczna sanremowa Mi sento bene - odzwierciedlająca także moją obecną filozofię życiową.
Mniej więcej z odkryciem piosenki Bugo z Ermalem nastąpiła u mnie faza nacanzoni napoletane. Zaczęło się od piosenki Arisy do filmu Ozpetka, ale szybko przeszło w kierunku Gigiego d'Alessio. Ten pochodzący - a jakże - z Napoli artysta pop kilka lat temu stworzył cały wielki projekt poświęcony swemu miastu. Częścią którego był album Malaterra z nowymi wersjami napoletańskich klasyków. W canzoni napoletane - poza oczywiście ich emocjami - urzeka mnie dialetto napoletano, a w zasadzie fakt, że niby wciąż jesteśmy we Włoszech, ale bez tłumaczenia na proprio Italiano prawie nic z nich nie rozumiem:D Do przeglądu wybrałam Vasame, śpiewane w duecie z Valentina Stellą, bo tej canzony chybasłucham najczęściej.
Odkrycie Mody - rockowej grupy z Milano, szczyt popularności której przypadł mniej więcej dekadę temu (w ubiegłym roku, po kilku latach przerwy wrócili z nowym albumem, ale almenofinora żaden hit na miarę tych dawnych się nie pojawił ...) - zawdzięczam temu samemu Włochowi co Tiromancino (choć nie tę konkretnie piosenkę). A moja szczególna sympatia właśnie do Non e mai abbastanza bierze się w dużej mierze z ilustrującego ją klipu, w którym to wokalista grupy, Kekko, odtwarza trzy słynne sceny filmowe. I to bardzo ciekawe, że o ile dla nas zapewne najoczywistsza jest scena 'z kartkami' z Love Actually, to w komentarzach Włochów widzę jednak najwięcej wzmianek o La Leggenda del pianista sull'oceano Tornatore (u nas to się ukazało jako 1900: Człowiek legenda). Notabene, jeśli ktoś zna inne klipy stworzone na bazie podobnego filmowego pomysłu, to chętnie je poznam, bo marzyłaby mi się cała taka tematyczna notka, a dwa przykłady to trochę na nią za mało..
Najstarsze odkrycie na mojej liście to prawdziwy 'dinozaur', czyli Renato Zero. Artysta utrzymuje się z sukcesem na włoskim rynku muzycznym już od lat 60. czyli szmat czasu. Gdzieś tam był mi już wcześniej podsuwany, ale jak zaczynałam przeglądać klipy na YT to zwykle zrażała mnie jego specyficzna maniera (trochę mi przypomina Eltona Johna, z którego scenicznymi wcieleniami miałam podobny problem). W końcu wzięłam się jednak na sposób i po prostu zaczęłam go słuchać bez obrazu:D I to było właściwe podejście. Bo on naprawdę ma fajne piosenki! Trudno było wybrać tylko jedną do przeglądu, ale w końcu zdecydowałam się na pochodzące z końca lat 90. Cercami.
Zanim stworzył wielkie dzieła włoskiego neorealizmu, jeszcze przed
wojną, Vittorio de Sica był bardzo uznanym aktorem tzw. "cinema dei telefoni bianchi", czyli tłumacząc
najkrócej romantycznych komedii z wyższych sfer, które były wówczas bardzo popularne (i propagandowo słuszne) w aspirujących do statusu potęgi faszyzujących Włoszech Mussoliniego. Jednym z głównych reżyserów tego nurtu był właśnie Mario Camerini, a 'Gli uomini, che mascalzoni...' to pierwszy (jeszcze 'przed-telefonowy') wspólny film tego reżysersko-aktorskiego duetu. Zresztą Camerini postawił się w tej decyzji obsadowej szefowi studia filmowego, który nie był szczególnie zachwycony pomysłem obsadzenia w swej produkcji mało znanego wówczas młodego aktora 'z wielkim nosem'. Nosa miał jednak Camerini - film okazał się wielkim sukcesem kasowym (nie tylko we Włoszech), dyskontowanym później serią kolejnych komedii sentymentalnych w podobnym stylu.
Furorę zrobiła także śpiewana w tym filmie przez Vittorio de Sicę (!) piosenka Parlami d'amore Mariu. Niektórzy twierdzą, że jest bardziej znana niż sam film, w każdym razie doczekała się niezliczonych przeróbek w wykonaniu przeróżnych włoskich artystów, ale także wersji francuskiej, brytyjskiej i amerykańskiej. Co ciekawe także w tym przypadku to Camerini (wraz z kompozytorem piosenki) wymusił włączenie jej do filmu (w scenie w restauracji, w której została zaśpiewana przez tańczącego z Carlą Lotti Vittorio pierwotnie miała być tylko muzyka w tle).
Fabuła samego zaś filmu jest prościutka, by nie rzec banalna: pracujący jako szofer Bruno zakochuje się w nieśmiałej Mariucci, sprzedawczyni perfum. Chcąc zaimponować dziewczynie postanawia zabrać ją na przejażdżkę samochodem szefa. Niestety, jak to zwykle przy wszelkich kombinacjach, sprawa się 'rypie'. Romantyczna kolacja w knajpie zostaje przerwana koniecznością natychmiastowego odwiezienia żony szefa, a w drodze powrotnej pędzący jak szalony do ukochanej Bruno ma wypadek. Ona zostaje zatem sama z rachunkiem do zapłacenia (to stąd tytuł filmu o mężczyznach łajdakach:P), a on traci pracę. Ale oczywiście, ponieważ to komedia romantyczna, po serii dalszych perypetii i nieporozumień, ostatecznie wszystko kończy się dobrze. Wszak Bruno to jednak przecież (a jakże) 'buono ragazzo' - jak przedstawia się sam ojcu dziewczyny. Faktycznie - jak na Włocha przystało - jest uroczy, choć (także stereotypowo) mało dojrzały.
Film trwa tylko ciut ponad godzinę i naprawdę w swej kategorii dobrze się go ogląda. Ciekawostką techniczną natomiast (i czymś, z czym zetknęłam się po raz pierwszy w kinie włoskim) jest fakt, iż mimo tak krótkiego czasu trwania jest podzielony na wydzielone planszami części. I są one aż trzy (czyli wypada po jakieś 20' na jedną).
Z pewnością dodatkowym atutem filmu - poza jego staroświeckim urokiem, młodziutkim (naprawdę trudnym do rozpoznania) Vittorio i chwytliwym hiciorem muzycznym - jest jeszcze coś innego: otóż jest to zdaje się pierwszy włoski film kręcony także w plenerach, a nie tylko - jak było to wówczas w zwyczaju nie tylko we Włoszech - w studiu filmowym. A tym naturalnym plenerem jest Mediolan z lat 30., bo to w tym mieście toczy się akcja filmu. Gdy zaś Bruno zabiera Mariuccię na przejażdżkę (jeszcze przed tą feralną kolacją) udają się nad Lago Maggiore. Krytycy tak pisali o pomyśle kręcenia na zewnątrz: 'Po raz pierwszy widzimy Mediolan na
ekranie. Któż by pomyślał, że jest on tak fotogeniczny? Camerini z
niezwykłą finezją uchwycił specyficzne momenty życia miasta, nadając
całości lombardzki koloryt i witalność”.
A na zakończenie notki (która mam nadzieję zachęciła do obejrzenia tego filmu) link do wiadomej piosenki (na YT można znaleźć także jej inne wersje oraz cały film):
Z Arisą zapoznałam się całkiem przypadkiem, dzięki mojemu pobytowi we Włoszech. Koronawirusowe ograniczenia zmieniły tego lata także sposób koncertowania i okazało się, że w mieście, w którym przebywam na praktyce, odbędzie się darmowy plenerowy koncert piosenkarki. Zapoznawszy się szybciutko z jej piosenkami na YT zdecydowałam się wziąć bilety na ten koncert (znaczy odbyć rejestracyjną procedurę) i to była bardzo dobra decyzja. A z piosenek Arisy szczególnie do serca przypadła mi ta - odzwierciedlająca także moją obecną filozofię życiową. Dlatego zdecydowałam się ją przetłumaczyć :)
Trudno jest wierzyć w wieczność, lepiej przestać o tym myśleć i żyć. I nie ma co pytać, jaki to ma sens,
że któregoś dnia wszystko się skończy. Szukanie sensu w tym absurdalnym nonsensie jest po prostu czystą głupotą.
Jeśli o tym nie myślę, czuje się świetnie,
oglądam serial w tv i czuje się świetnie
czytam gazetę, leżę na plaży
i biorę moje życie, jakim jest.
Jeśli o tym nie myślę, czuje się świetnie
Co się stanie
z wszystkimi miłosnymi obietnicami
z tym wszystkim, czego żałuję,
z miłością i okrucieństwem?
Co się stanie
z tymi biednymi marzeniami z szuflady
z wielkimi utraconymi miłościami
gdy ten czas się skończy?
Jeśli o tym nie myślę, czuje się świetnie.
Budzę się wcześnie w poniedziałek rano i czuję się świetnie.
Ulice pełne, tak jak w święta,
może to nic specjalnego,
ale to wszystko sprawia, że czuje się świetnie.
Jeśli o tym nie myślę, czuje się świetnie
Rozmawiając z tobą przez telefon czuje się świetnie,
Najsłynniejsze miejsce liguryjskiej riwiery poniżej Genui to - poza Cinque Terre - niewątpliwe Portofino. Najsłynniejsze znaczy jednak także najdroższe i najbardziej sturystycznione, dlatego chciałabym napisać o mniej znanych, a wcale nie mniej ładnych (a zdecydowanie spokojniejszych i tańszych) miasteczkach wokół: Santa Margericie po jednej stronie i Camogli po drugiej. Notabene układ tych dwóch miasteczek jest tak podobny, że wysiadając na stacji w Camogli ze trzy razy sprawdzałam, czy nie jestem znów w Santa Margericie:D W obu przypadkach ze znajdującej się na górze stacji do centrum miasteczka (i do morza) schodzi się w dół.
Nadmorski kurortowy urok Santa Margerita Ligure
Na wybrzeżu Santa Margerity czeka nas widok plaż, mare azzurro z białymi łódkami i jachtami oraz otaczających je kolorowych domków. Czyli klasycznie :) I przeuroczo.
Oprócz obowiązkowej porcji kościołów Santa Margerita ma też XVI-wieczny zamek (znajduje się tuż obok kościoła kapucynów). Zbudowany został - jak to wtedy - z myślą o obronie miasteczka przed piratami. Niestety nie można go zwiedzać...
Gdy zaś trochę oddalimy się od wybrzeża znajdziemy świetny klasycyzujący park Giardino Segreto dei Principi Centurione (tuż przy Willi Durazzo) - idealne miejsce na odpoczynek od letniego skwaru...
Bardzo podobała mi się też architektura budynków w centro storico i przyległej okolicy willowej.
Piękne nadmorskie zachody słońca oczywiście w pakiecie :)
Camogli - rybacka osada czekających żon
Nazwę znajdującego się po drugiej stronie półwyspu Camogli wywodzi się od 'domów żon' (znaczy są i inne koncepcje, ale ta jest najciekawsza:D). Chodzi oczywiście o czekające na mężów żony rybaków. Rybackich śladów widać tu zdecydowanie więcej niż w Santa Margericie.
A poza tym oczywiście mamy tu wybrzeże z pięknymi widokami...
I świetny średniowiecznyzamek Dragone, który to można bezpłatnie zwiedzić i w którym odbywają się ciekawe wystawy..
Bardzo polecam obydwie miejscowości!
Jak tam dojechać?
Do Santa Margerita Ligure: pociąg z La Spezii (ok. 60', bilet 6.60 €) lub - z drugiej strony - Genui (ok. 40', bilet 3.60 €). Santa Margerita ma wspólną stację z Portofino (to częsty zabieg we Włoszech, w praktyce do Portofino jest stamtąd jeszcze ładnych parę km i trzeba wziąć autobus miejski z dworca)
Do Camogli: pociąg z La Spezii (ok. 80', bilet 6.60 €) lub - Genui (ok. 35', bilet 2.80 €). Camogli z kolei 'dzieli' stacje z pobliskim San Fruttuoso ;)