piątek, 24 marca 2017

Antyczne miasteczka wokół Foggi: Lucera, Troia, Manfredonia

Jako że okolice Foggi mają bardziej historyczne korzenie niż sama dzisiejsza stolica prowincji postanowiłam je także odwiedzić.
 

Lucera - fryderykowy zamek z mostem i rzymski amfiteatr


30-tysięczna dziś Lucera, część dawnej Daunii, słynie przede wszystkim z XII-wiecznej gotyckiej katedry oraz z XIII-wiecznego zamku z mostem wybudowanego na zlecenie wspominanego już na tym blogu Fryderyka II.

 
 

W miasteczku jest także rzymski amfiteatr Augusteo - jeden z najstarszych na południu Włoch (jest np. starszy od rzymskiego Colosseum) - niestety był zamknięty:/


I dużo miejsca na urocze wolne spacery:

 
 

 

Troia - senny spokój małego miasteczka


Jeszcze starsza od Lucery (prawdopodobnie założona przed wojnami punickimi, a dopiero potem skolonizowana przez Rzymian) sąsiednia Troia jest jeszcze mniejsza i w zasadzie - poza przepiękną XI- wieczną konkatedrą -  niewiele tam do zobaczenia, ale podobał mi się senny klimat miejscowości:

 
 
 
 

 

Portowa Manfredonia


Manfredonia to zupełnie inna bajka, jako że - w odróżnieniu od położonych zwykle na wzgórzach dawnych osad warownych  - to miasteczko portowe (najbliższe Foggii miasteczko nadmorskie;))

 
 
 

Swą nazwę miasteczko zawdzięcza Manfrediemu di Sicilia - synowi Fryderyka II, bowiem to on miał je założyć. Na terenach starożytnego miasta Siponto zresztą, które to właśnie w owym czasie  (w XII w), za sprawą trzęsień ziemi, popadało w ostateczną ruinę. Manfredi trafił tam w drodze na polowanie na półwyspie Gargano i - widząc niedolę mieszkańców - postanowił im odbudować miasto kawałek dalej. Dzięki strategicznemu położeniu i statusowi wolnego portu Manfredonia szybko zyskała na znaczeniu. Oczywiście - w duchu fryderykowym - nie zabrakło i obronnego zamku ;)


A w planach na najbliższy weekend Monopoli i Polignano a Mare. Znaczy ruszam na południe, w sąsiednią prowincję :)

środa, 15 marca 2017

Bella Foggia, czyli zwiedzanie miasta, w którym studiuję


Przyszedł wreszcie czas na zwiedzanie samej Fogii. Zorganizowane nam przez lokalny oddział ESN (czyli międzynarodowej organizacji studenckiej).

Włoski 'spichlerz' i Madonna w płomieniach, czyli krótka historia Foggi


Sama nazwa tego 150-tysięcznego miasta, w którym obecnie studiuję wzięła się od łacińskiego fovea, czyli zbożowy spichlerz. Okoliczne nizinne okolice ogólnie nazywane są włoskim tavoliere (znaczy stołem). To stąd pochodzi większość włoskiej oliwy, o innych płodach ziemi nie wspominając. Miasto założyli podobno wieśniacy, którzy zobaczyli obraz Madonny z trzema płomieniami (te płomienie do dziś są w herbie miasta). Potem znalazło się pod wpływami sycylijskimi (z Fryderykiem II - o którym uczę się nawet na zajęciach z literatury włoskiej, a który upodobał sobie Foggię tak, iż wybudował tu swój zamek, a do 18 wieku także w Foggii spoczywało jego serce - na czele), a od 19 wieku stało się częścią świeżo powstałych Włoch. Z czasem niestety straciło swą pozycję, a dodatkowo było niszczone kolejnymi trzęsieniami ziemi, a pod koniec drugiej wojny światowej - jako istotny łącznik między południem a północą Włoch - bombardowaniami aliantów.


Duomo i Madonna dei Sette Veli

 
Z 12 wieku (czyli okresu wpływów sycylijskich) pochodzi najciekawsza chyba rzecz w Foggi, czyli miejscowa katedra (po włosku Duomo). Z marmurowym ołtarzem z wizerunkiem Madonny dei Sette Veli (czyli 7 woali). Jak nam wyjaśniono w trakcie oprowadzania, gdyby ktoś odsłonił te jej siedem welonów  - oślepłby. Katedra jest w połowie romańska, w połowie barokowa i zaskakująco prosta w środku. Prosta i elegancka.

 
 
Owa Madonna dei Setti Veli

 

Museo Civico i Teatro Umberto Giordano

 

Poza tym zwiedziliśmy też niewielkie ale dość ciekawe miejscowe Museo Civico. Trzypokojowa struktura przedstawia historię miasta i okolic oraz życie codzienne jego mieszkańców od czasów neolitycznych po XIX wiek. Sporo jest więc różnych znalezisk archeologicznych oraz klejnotów,  bibelotów czy obrazów otrzymanych w darze od miejscowych rodzin.


Zobaczyliśmy także wybudowany w początkach XIX wieku (jeszcze w czasach, gdy to Foggia pozostawała pod wpływami neapolitańskimi) miejscowy teatr imienia słynnego urodzonego tu kompozytora Umberto Giordano.  

Fortepian mistrza
Koniecznie muszę przyjść do tej sali na jakiś spektakl...


sobota, 4 marca 2017

Apulia portowa na północ od Bari: Barletta i Trani

Korzystając z ładnej pogody i wolnego dnia na uczelni  postanowiłam wybrać się na pierwszą małą wycieczkę do dwóch pobliskich nadmorskich miejscowości: Barletty i Trani.  Obie znajdują się na trasie kolejowej Foggia-Bari.
 

Zamek, kolos, port i inne zaułki Barletty 

 

Prawie 100-tysięczna Barletta to jedno z najstarszych miast w Apulli. Dawno temu odbyła się tu sławna bitwa pomiędzy Rzymianami i Kartagińczykami - pod wodzą Hannibala. Później miasto było twierdzą normandzką (z tej epoki pochodzi słynny zamek obronny Castello Svevo), bazą dla żołnierzy wyjeżdżających do Ziemi Świętej i włoską stolicą krzyżowców. Jedną z wizytówek miasta jest słynny, ponad 5-metrowy Kolos z Barletty [zdjęcie po prawo], który jest prawdopodobnie pomnikiem jednego z cesarzy rzymskich (nie do końca jest pewne którego).
Mnie jednak, jak zwykle najbardziej zachwyciły włoskie wąskie uliczki i kameralna atmosfera miasta.

Miejscowe Duomo, czyli Katedra:


A oto i Castello Svevo i nadmorskie plenery miasta"


I dawna brama portowa:


 

Trani - "perła Adriatyku" z katedrą i zamkiem na wybrzeżu


O połowę mniejsze - nazywane 'perłą Adriatyku' i słynne ze średniowiecznej diaspory żydowskiej (dzielnica Giudecca) - Trani jest jeszcze spokojniejsze.  Dotarłam tam pod wieczór, stąd przepiękną miejscową romańską katedrę (Cattedrale di San Nicola Pellegrino), imponujący zamek Fryderyka II i portowe wybrzeże oglądałam już o zmierzchu :)


Jak dojechać?

  • Do Barletty: pociągiem Trenitalia z Bari (40-50')
  •  Do Trani:  pociągiem Trenitalia z Bari(30-40')

Trasa jest ta sama (Bari-Foggia), Trani jest ciut wcześniej.

piątek, 3 marca 2017

Quando sei a Puglia fai come i Pugliesi, czyli sztuka adaptacji


Wiedziałam, że tak będzie. Znaczy, że jak przyjadę na miejsce to przez pewien czas blog pójdzie w odstawkę, bo inne rzeczy zaabsorbują mnie bardziej. Adaptacja w nowym miejscu (w sensie i kraju i mieszkania), na nowej uczelni, a to wszystko w klimacie włoskiego festina lente (czyli po polsku: robota nie zając, nie ucieknie:P). Zatem po tygodniu wciąż sporo rzeczy jeszcze nie ustalonych (z dostępem do netu i harmonogramem zajęć na czele:/).  Ale wiedziałam, na co się piszę i - mimo wszystko - bilans ogólny wychodzi mi jednak chyba na plus. Znaczy ‘kupuję’ Włochy w pakiecie, z całym ‘dobrodziejstwem inwentarza’;)  Czyli m.in. ze:
  • Siestą

Na północy Włoch nie było to tak widoczne, tu w Apulii sjesta jest święta, co oznacza, że nawet teraz, gdy wcale nie jest jeszcze za ciepło w godzinach popołudniowych (od mniej więcej 13-14 do 16-17) zamiera życie i zamykane są wszystkie sklepy i większość barów/kawiarni. To nie znaczy, że nie da się już kupić nawet butelki wody – w wielu miejscach są automaty samoobsługowe: z napojami, przekąskami, kanapkami itp.
  •  Włoskim poczuciem czasu

Tak, jest specyficzne. Im się prawie nigdy nie spieszy:P Jak ci powiedzą, że odezwą się jutro to mogą to zrobić i za tydzień. Trzeba się przyzwyczaić (a na nabranie dystansu pomagają wino czy lody^^)
  •  Włoską głośnością

Moja współlokatorka wróciła z wizyty na lokalnym targu z lekka przerażona, że tam tak krzyczą:P Ja wyszłam zachwycona atmosferą miejsca, która nie byłaby taka sama bez tego nawoływania sprzedawców:D

  •  Słabą znajomością angielskiego

Nie da się ukryć, że Włosi specjalnymi lingwistami nie są (chociaż wielu Anglików/Amerykanów też zna tylko swój język. No ale ich jest ten międzynarodowy, to im się tak nie wytyka, że powinni znać jeszcze jakiś inny:P) Na moich jedynych zajęciach prowadzonych po angielsku (i przez native speakera) jest tylko kilka osób, bo się studenci ponoć boją tego przedmiotu (mało że po angielsku, to jeszcze lingwistycznie:P). Wykładowca znający angielski niekoniecznie oznacza tu podobny standard znajomości jak u nas (osobiście uznałam to za dodatkową motywację do porozumiewania się bardziej po włosku:P). Z drugiej strony (żeby tak zabrzmieć rozprawkowo^^) w zasadzie w każdym pociągu regionalnym można usłyszeć komunikaty tyczące trasy pociągu nie tylko po włosku, ale także po angielsku (co nie wydaje mi się standardem np. w Polsce)
  •  Życzliwością i gościnnością

Absolutnie cudowna sprawa. Wydaje mi się, że jednak w Polsce przy kupowaniu czegoś nie słyszy się aż tylu grzecznościowych zwrotów co tutaj. Są też takie sytuacje jak np. moja wizyta w lokalnym (ale samoobsługowym, znaczy nie takim całkiem malutkim) sklepie, gdy to skusiłam się na pewną mrożonkę. Przy kasie sprzedawczyni mówi mi, że to jest offerta (czyli promocja) i mogę wziąć drugie opakowanie gratis. Z myślą, że nie będę teraz robić zamieszania (wstrzymywać kasy) odpowiadam, że jedno opakowanie mi wystarczy.  ‘Ale nie, to jest offerta, proszę iść i wziąć drugie’. Co było robić: wróciłam do chłodni, wzięłam i wróciłam. Ku widocznemu zadowoleniu sprzedawczyni (i bez śladu zniecierpliwienia ze strony kolejnych osób oczekujących już przy kasie). Tego raczej w Polsce nie uświadczy (ale to i ten czas, który oni tu zawsze mają…)


O tym jak to wszystko przekłada się i na warunki uczelniane napiszę więcej osobno – jak zbiorę i więcej doświadczeń z profesorami (jak na razie wrażenia są bardzo miłe, w efekcie czego grozi mi nadmiar zajęć i ECTSów:P)