piątek, 3 marca 2017

Quando sei a Puglia fai come i Pugliesi, czyli sztuka adaptacji


Wiedziałam, że tak będzie. Znaczy, że jak przyjadę na miejsce to przez pewien czas blog pójdzie w odstawkę, bo inne rzeczy zaabsorbują mnie bardziej. Adaptacja w nowym miejscu (w sensie i kraju i mieszkania), na nowej uczelni, a to wszystko w klimacie włoskiego festina lente (czyli po polsku: robota nie zając, nie ucieknie:P). Zatem po tygodniu wciąż sporo rzeczy jeszcze nie ustalonych (z dostępem do netu i harmonogramem zajęć na czele:/).  Ale wiedziałam, na co się piszę i - mimo wszystko - bilans ogólny wychodzi mi jednak chyba na plus. Znaczy ‘kupuję’ Włochy w pakiecie, z całym ‘dobrodziejstwem inwentarza’;)  Czyli m.in. ze:
  • Siestą

Na północy Włoch nie było to tak widoczne, tu w Apulii, sjesta jest święta, co oznacza, że nawet teraz, gdy wcale nie jest jeszcze za ciepło w godzinach popołudniowych (od mniej więcej 13-14 do 16-17) zamiera życie i zamykane są wszystkie sklepy i większość barów/kawiarni. To nie znaczy, że nie da się już kupić nawet butelki wody – w wielu miejscach są automaty samoobsługowe: z napojami, przekąskami, kanapkami itp.
  •  Włoskim poczuciem czasu

Tak, jest specyficzne. Im się prawie nigdy nie spieszy:P Jak ci powiedzą, że odezwą się jutro to mogą to zrobić i za tydzień. Trzeba się przyzwyczaić (a na nabranie dystansu pomagają wino czy lody^^)
  •  Włoską głośnością

Moja współlokatorka wróciła z wizyty na lokalnym targu z lekka przerażona, że tam tak krzyczą:P Ja wyszłam zachwycona atmosferą miejsca, która nie byłaby taka sama bez tego nawoływania sprzedawców:D

  •  Słabą znajomością angielskiego

Nie da się ukryć, że Włosi specjalnymi lingwistami nie są (chociaż wielu Anglików/Amerykanów też zna tylko swój język. No ale ich jest ten międzynarodowy, to im się tak nie wytyka, że powinni znać jeszcze jakiś inny:P) Na moich jedynych zajęciach prowadzonych po angielsku (i przez native speakera) jest tylko kilka osób, bo się studenci ponoć boją tego przedmiotu (mało że po angielsku, to jeszcze lingwistycznie:P). Wykładowca znający angielski niekoniecznie oznacza tu podobny standard znajomości jak u nas (osobiście uznałam to za dodatkową motywację do porozumiewania się bardziej po włosku:P). Z drugiej strony (żeby tak zabrzmieć rozprawkowo^^) w zasadzie w każdym pociągu regionalnym można usłyszeć komunikaty tyczące trasy pociągu nie tylko po włosku, ale także po angielsku (co nie wydaje mi się standardem np. w Polsce)
  •  Życzliwością i gościnnością

Absolutnie cudowna sprawa. Wydaje mi się, że jednak w Polsce przy kupowaniu czegoś nie słyszy się aż tylu grzecznościowych zwrotów co tutaj. Są też takie sytuacje jak np. moja wizyta w lokalnym (ale samoobsługowym, znaczy nie takim całkiem malutkim) sklepie, gdy to skusiłam się na pewną mrożonkę. Przy kasie sprzedawczyni mówi mi, że to jest offerta (czyli promocja) i mogę wziąć drugie opakowanie gratis. Z myślą, że nie będę teraz robić zamieszania (wstrzymywać kasy) odpowiadam, że jedno opakowanie mi wystarczy.  ‘Ale nie, to jest offerta, proszę iść i wziąć drugie’. Co było robić: wróciłam do chłodni, wzięłam i wróciłam. Ku widocznemu zadowoleniu sprzedawczyni (i bez śladu zniecierpliwienia ze strony kolejnych osób oczekujących już przy kasie). Tego raczej w Polsce nie uświadczy (ale to i ten czas, który oni tu zawsze mają…)


O tym jak to wszystko przekłada się i na warunki uczelniane napiszę więcej osobno – jak zbiorę i więcej doświadczeń z profesorami (jak na razie wrażenia są bardzo miłe, w efekcie czego grozi mi nadmiar zajęć i ECTSów:P)

2 komentarze:

  1. już sobie wyobrażam ten krzyk w kolejce jakbyś się chciała po coś u nas wrócić :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Też se wyobrażałam;) Dlatego też moja pierwsza reakcja była jaka była.

    OdpowiedzUsuń