wtorek, 30 kwietnia 2019

Kamienne 'cinecitta': Matera jako Matera


Obiecana trzecia część cyklu o filmach kręconych w Materze. Z Materą grającą siebie:)


1950 - Le due sorelle (amano), reż. Mario Volpe

Pierwszy film fabularny nakręcony w Materze. Melodramatyczna historia panicza uwodzącego córki lokalnego farmera.


1958 - Il conte di Matera, reż. Luigi Capuano


Film w większości kręcony w Rzymskim Cinecitta ale opowiadający - oczywiście w udramatyzowanej konwencji kina 'płaszcza i szpady' - bardzo lokalną historię hrabiego Gian Carlo Tramontano, słynnego 16-wiecznego pana na zamku w Materze, który to źle skończył (bo został zabity przez zbuntowanych poddanych).


1963 - Il demonio, reż. Brunello Rondi


Historia lukańskiej wieśniaczki uważanej przez lokalną społeczność za opętaną przez diabła, ponieważ stara się za wszelką cenę zdobyć miłość pewnego mężczyzny. Materańskie sassi okazały się idealnym tłem dla tej dramatycznej historii (mówi się, że Il Demonio inspirowało słynnego Egzorcystę). Część scen (np. śmierć dziecka) była kręcona także w niedalekim Miglionico.



1965 - Made in Italy, reż.  Nanni Loy

Włoski multistarrer o nowelowej strukturze. Punktem stycznym jest pokład samolotu, którym wszystkie postaci lecą do Sztokholmu. W poszczególnych epizodach widzimy masę charakterystycznych włoskich miejsc (od Wenecji po Sycylię). Matera pojawia się w części 'Cittadini, stato e chiesa' (gdzieś w połowie filmu), jest jej niestety malutko, ale plakat na materanskich sassi mega mnie rozbawił :D


 1974 - Anno uno, reż Roberto Rossellini

Biograficzny obraz słynnego neorealistycznego twórcy włoskiego. Przez historię Alcide De Gasperiego, słynnego włoskiego polityka (założyciela Partii Chrześcijańsko-Demokratycznej i jednego z 'ojców' UE)  pokazuje narodziny włoskiej powojennej demokracji.  A ponieważ w 1950 roku, po wiadomej aferze z książką Leviego, to właśnie Gasperi w imieniu rządu włoskiego sprawdzał osobiście sytuację w Materze oczywiście Rosselini nakręcił te sceny też właśnie tutaj.

1978 - Volontari per destinazione ignota, reż. Alberto Negrin.

Rok 1936, czyli czasy włoskich marzeń o wielkiej potędze. Grupa włóczących się po okolicy lukanskich chłopców daje się przekonać, że mogą przeżyć ciekawą przygodę i zarobić dobre pieniądze jako ochotnicy kolonizujący Afrykę. Ale zamiast tego trafiają do Hiszpanii, na prawdziwą wojnę... Filmu nie widziałam, ale rozumiem, że materańskie krajobrazy ponawiają się raczej na początku.

1979 - Cristo si è fermato ad Eboli, reż. Francesco Rosi

Ekipa podczas zdjęć

Chyba najsłynniejsza rzecz w tym zestawieniu. Adaptacja słynnej książki Carlo Leviego o tym samym tytule, za sprawą to której 'centrala' zwróciła uwagę na nędzę tego 'zapomnianego przez Boga' regionu. Francesco Rossi po prostu nie mógł nakręcić tego filmu gdzie indziej. Większość oczywiście w Aliano (to tam mieszkał Levi podczas zesłania), ale Matera czy Craco też dostały swoje 'kawałki'.

 

1981 - Tre fratelli, reż. Francesco Rosi


Rosi ponownie kręci w Materze i okolicach (filmowym tłem była też Altamura czy Gravina). Masseria (czyli farma) na murgiach między Altamurą a Materą. Na wieść o śmierci matki na jej pogrzeb powraca tam 'ze świata' trzech braci. Wracają do nich wspomnienia dzieciństwa, rozmawiają też o życiu i sytuacji społeczno-politycznej kraju... Film nominowany do Oscara jako najlepszy obraz zagraniczny.



1999 - Terra Bruciata, reż. Fabio Segatori

Po 10 latach spędzonych w Ameryce włoski kaskader powraca w rodzinne strony, do Bazylikaty, na pogrzeb rodziców. Na miejscu  odkrywa, iż ich śmierć nie była przypadkowa - zostali zabici przez lokalna mafię. Oczywiście postanawia się zemścić za ich śmierć...

2005 - Il Rabdomante, reż. Fabrizio Cattani

Z planu filmu...
 
Schizofrenik mieszka samotnie na materańskiej masserii. Gdy jednak okaże się pomocny okolicznym rolnikom w poszukiwaniach wody naraża się lokalnemu gangsterowi. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej z przybyciem na farmę pewnej kobiety.... Z fragmentu poniżej wynika, że widoki Matery piękne.


Niedawno ogłoszono, iż zdjęcia do nowego (jubileuszowego) Bonda też będa kręcone w Materze :) Ciekawe czy zagra  w nim siebie...

A tak w ogóle, na co bardziej wtajemniczeni pewnie już wpadli po powyższej liście (a raczej czego na niej brakuje), to wciąż nie koniec cyklu. Najpiękniejszy filmowy portret Matery jaki znam, czyli mini-serial RAI Sorelle,  zostawiam na specjalną osobną notkę (plener z Sorelli w nagłówku  mojego bloga zobowiązuje ;)).

czwartek, 11 kwietnia 2019

Bologna bicipolitana, czyli rowerowa Bolonia

Wystawa zabytkowych rowerów, mająca obecnie miejsce w galerii handlowej w moim rodzinnym mieście, przypomniała mi o podobnym evencie widzianym kilka lat temu w Bolonii.


Bolonia Bicipolitana miała na celu promocję poruszania się rowerami po mieście. Przy okazji pokazano również sporo historycznych bici. Udowadniając, jak bardzo były one kiedyś częścią codziennego życia i pracy.


Oto zatem rower ucznia szkoły podstawowej:

 

I rowery przedstawicieli różnych profesji:









Mnie najbardziej rozbroiły rowery księdza i sprzedawcy jajek (z kurami na bagażniku^^):D A was?

sobota, 30 marca 2019

Salvador Dali i włoskie klasyki literatury



Kim jest Salvador Dali nie muszę chyba tłumaczyć. Wielki hiszpański awangardowy artysta (dzięki Allenowi mający dla mnie teraz twarz Adriena Brody'ego:D). Najbardziej znany jest z surrealistycznych obrazów, niemniej na trwającej właśnie wystawie jego prac w Materze dominują rzeźby (Dali, tak jak Matera, zakrzywia czas^^). Poza słynnymi zegarami, różnymi motywami biblijnymi i zwierzęcymi zobaczyłam tam jednak jeszcze coś fascynującego, o czym nie miałam wcześniej pojęcia. Ilustracje Dalego do klasyków literatury włoskiej.  
 

   La Divina Commedia -  Dali i Dante

W 1957 roku, będąc u szczytu swej sławy, na zlecenie włoskiego rządu Dali podjął się stworzenia wielkiej serii 100 prac ilustrujących  Boską Komedię Dantego. Gotowe prace miały zostać wydane w w limitowanej edycji w 1965 roku, aby uczcić 700-lecie urodzin włoskiego geniusza literatury. Gdy jednak wieść o projekcie przedostała się do opinii publicznej, Włosi (a jakże) wyrazili powszechne oburzenie, iż władze powierzyły dzieło uhonorowania ich wielkiego rodaka Hiszpanowi (czyli straniero:P) i rząd wycofał się z projektu. Dali jednak i tak stworzył ów cykl ilustracji. Na drzeworytach. Zajęło mu to (i współpracującym z nim grawerom) ładnych kilka lat. Nigdy nie znalazły się w żadnym wydaniu książkowym Komedii, ale  reprodukcje indywidualnych prac z tej serii osiągają astronomiczne ceny na portalach aukcyjnych. Czyż nie są bowiem piękne i - co najistotniejsze - idealnie oddające ducha włoskiego opus magnum?
 
   

  Il Decamerone - Dali i Boccaccio

 

W odróżnieniu od Boskiej komedii istnieje książkowe limitowane anglojęzyczne wydanie Dekameronu Boccaccia z ilustracjami Salvadore (dziesięcioma). Wyszło w 1972 roku i można je zobaczyć np. tu:


 

 Inne zilustrowane przez Daliego klasyki

 

A tu można obejrzeć wszelkie ilustracje Dalego do wielkich dzieł światowej literatury (jest m.in. Biblia, Alicja w krainie czarów, Casanova, Carmen, Hamlet, Don Quixote, Faust i masę innych):
https://www.thedaliuniverse.com/en/collection/prints-illustrated-books

Na koniec dorzucę w bonusie jeszcze wystawowe fotki z ilustracjami do Biblii i Sztuki kochania Owidiusza, bo bardzo pasują klimatem do ilustracji powyżej ;)



Źródła wykorzystane przy tworzeniu notki (wzięłam z nich także część zdjęć):
https://www.brainpickings.org/2014/03/21/salvador-dali-dante-divine-comedy/
http://www.sulromanzo.it/blog/la-divina-commedia-nelle-magnifiche-illustrazioni-di-salvador-dali

piątek, 22 lutego 2019

Sophia Loren: "Wczoraj, dziś, jutro. Moje życie"


Jedna z ikon włoskiego kina, aktorka, której udało się podbić także Hollywood, swoją autobiografię zadedykowała  wnukom. Bo Sophia, co jasno wynika z tej książki, w głębi duszy jest taką tradycyjną Włoszką.  Dla której najważniejsza jest rodzina i która, zapytana o swe największe sukcesy życiowe, wymieni raczej dwójkę swych synów niż dwa Oscary.
Ani jej droga do sławy filmowej ani szczęścia rodzinnego nie były zresztą łatwe. Nieślubna córka zubożałego, mało odpowiedzialnego szlachcica (który przynajmniej Sophii dał jeszcze swoje nazwisko, na co jej młodsza siostra już liczyć nie mogła), wychowywana tak w zasadzie przez dziadków (to do nich mówiła mamo i tato, podczas gdy do swej matki - mamusiu) w dzieciństwie była nieśmiała i pełna kompleksów (zarówno z powodu swej sytuacji rodzinnej jak i wyglądu). Doświadczyła też boleśnie okołowojennej biedy (z punktu widzenia osoby interesującej się Włochami to bardzo ciekawa, przywodząca na myśl neorealistyczne filmy, część książki). Do kina trafiła za sprawą swojej matki, bo to jej niespełnione marzenia o sławie realizowała na początku. Nie była to jednak błyskawiczna kariera. Mimo zwycięstw w różnych konkurach piękności, w filmach grała długo marne epizody, z których trudno było się im obu utrzymać (przy okazji otrzymujemy natomiast także, fascynujący dla mnie, opis funkcjonowania słynnej Cinecitty - którą to miałam okazję zwiedzić rok temu -  tuż po wojnie).  Pierwsze prawdziwe sukcesy Sophia Lazzaro (jej prawdziwe nazwisko - Sciciolone - od początku zostało uznane za mało 'filmowe')  odniosła jako gwiazda bardzo wtedy popularnych w Italii (o czym nie miałam pojęcia)...romansów fotograficznych, które wspomina jako świetną naukę warsztatu.
Sophia z Vittorio na planie Matki i córki
Dopiero początkiem lat 50. jej kariera, już jako Sophii Loren, naprawdę ruszyła z kopyta. Bardzo pomocni mentorsko byli w tym  dwaj ważni w jej życiu mężczyźni. Pierwszym był Carlo Ponti, który - poza tym, że został jej życiowym partnerem - zainwestował w jej naukę angielskiego (dzięki czemu mogła potem pracować w Hollywood) i wyprodukował masę jej filmów, drugim Vittorio de Sica - jej (i mój) ukochany reżyser. To w dużej mierze de Sice Sophia zawdzięcza przejście z bycia maggioratą (gwiazdą słynna głównie ze swych obfitych kształtów) do etapu prawdziwie wspaniałej aktorki. Wierzył w nią i dawał nieustająco nowe, odważne wyzwania aktorskie (słynną rolę w Matce i córce zagrała mając zaledwie 26 lat! choć pierwotnie miała grać w tym filmie córkę, nie matkę:D). I to na planie filmu Vittorio Sophia poznała Marcello Mastroianniego, w parze z którym stworzyła nie tylko wiele wyjątkowych ról, ale który stał się jej 'bratnią duszą'. To o nich dwóch Sophie pisze w swej biografii najcieplej.  Owszem,  poza tym wspomina też o masie swych amerykańskich partnerów filmowych (o większości z dużą sympatią, choć np. Brando  niezbyt polubiła), ale - z wyjątkiem może Chaplina, który poza wspaniałymi lekcjami aktorstwa dał jej też ważną życiową radę tycząca umiejętności odmawiania - to jednak Włosi zdają mi się najważniejsi w jej życiu. Tak samo jak neapolitańskie korzenie. W swej biografii Sophia wiele razy używa napoletano, czyli lokalnego dialektu (samodzielna próba zrozumienia którego stanowiła zresztą dla mnie dodatkowe wyzwanie w trakcie czytania:D), gotuje też zwykle tradycyjne neapolitańskie potrawy ze  swego dzieciństwa (jej popisowym daniem jest la genovese). Notabene, z książki dowiecie się również, kto wygrał pewien konkurs na najlepsze bakłażany: mama Sophie czy Omara Shariffa:D
Charakterystyczny i bardzo inspirujący jest też, płynący z wiekiem, wzrost pewności i równocześnie dystansu Sophii do siebie. Świadczyć o tym może choćby przezabawna historia jej słynnej filmowej sceny striptizu. Gdy Vittorio wymyślił tę scenę do Ieri Oggi Domani aktorka była przerażona (potem brała lekcje od zaaranżowanego przez de Sicę profesjonalisty w tym temacie:D), powtarzając ją 30 lat później w filmie Altmana po prostu dobrze się nią bawiła. Bowiem, jak pisze, potrafi już z uśmiechem przyjmować upływ czasu i życia. Ze wszystkim, co ono niesie. I, o czym świadczy myślę również tytuł jej biografii (wiem, że wzięty z filmu, ale jednak to znaczący wybór..), patrzeć nie tylko za, ale i wciąż przed siebie. I ta bijąca z kart tej biografii radość życia, umiejętność cieszenia się nim (mimo wszystko, bo przecież trudnych czy wręcz tragicznych momentów w jej życiu też nie brak) to chyba jeden z głównych powodów, dlaczego tak dobrze się ją czyta (masa fantastycznych archiwalnych zdjęć to dodatkowy atut).  Dla fanów kina czy Włoch (albo, jak ja, jednego i drugiego) pozycja obowiązkowa, ale i inni myślę nie powinni żałować lektury. 
Ps. A potem pewnie zechce się obejrzeć jej parę filmów. Mnie np biografia zachęciła do nadrobienia Małżeństwa po włosku.

poniedziałek, 21 stycznia 2019

Fabrizio Moro e Bianca Guaccero ' - kontekst i tłumaczenie



Są momenty, gdy trudno nie uwierzyć w przeznaczenie.  Jakiś wyższy sens wydarzeń. Gdybym nie obejrzała Sylwestra z Bari (ze względu na poerasmusowe sentymenta i z powodu Ermala) nie naszła by mnie 'faza na Fabrizio' i nie zaczęłabym słuchać jego płyt po całości (a nie tylko tych najbardziej znanych utworów singlowych). Potem w sobotę, jak pewnie wielu z nas, poszłam pożegnać prezydenta Gdańska. Wysłuchałam przesłania o wspólnocie i miłości. Która zwycięża.  Idąc do domu włączyłam sobie muzykę w telefonie. Chciałam bardziej spokojną, refleksyjną, dlatego wybrałam tylko Fabrizio, a nie cały zestaw włoski. I co mnie uderzyło? Właśnie ta piosenka. Ten tekst. Dokładnie o tym. Że w najtrudniejszych, najmroczniejszych chwilach miłość jest silniejsza. I to daje nadzieję. Słuchałam tej płyty już wcześniej, ale to Fabriziowe przesłanie dotarło do mnie właśnie wtedy. W idealnym momencie.

W wywiadzie Fabrizio opowiada, że śpiewana w duecie z  Biancą Guaccero piosenka nie od początku miała znaleźć się na płycie Pace. Aktorka zgłosiła sie do niego z prośbą o utwór do swego nowego filmuIn punta di piedi”- produkcji Rai o włoskiej cammorze. Odkrywszy, iż Bianca potrafi śpiewać piosenkarz zdecydował się napisać dodatkową piosenkę na album i, po raz pierwszy w swej karierze (to było jeszcze przed współpracą z Ermalem), stworzyć muzyczny duet. Śpiewając o sile miłości w świecie zbiorowych konfliktów. 
 

 
Zapętliwszy się w tej piosence w końcu postanowiłam ja przetłumaczyć. Jako sfidę. Stricte językowo nie jest trudna, nie ma tu żadnych skomplikowanych konstrukcji gramatycznych.  Jest 'tylko' charakterystyczna dla twórczości Fabrizo poezja. Pełna metafor:P Wiem, że nie jest idealnie, ale mam nadzieję, że nie jest też najgorzej. Jeśli dzięki temu ktoś jeszcze zachwyci się tą piosenką to będzie mi tym przyjemniej.

 Między oskarżeniem a obroną
 Między zwycięzcą a pokonaną stroną
 Między wojną a decydującym o niej
 Między historią a chcącym ją zmienić
 Między gniewem a zaskoczeniem
 Między urodzonym tutaj a gdzie indziej
 Między wiarą a nadzieją
 Między ideą a jej okolicznościami
 Między ziemią, którą opuściłeś, by kiedyś do niej powrócić
 A drogą prowadzącą do zrozumienia, kim dzisiaj jesteś
 Między pokojem a terrorem
 Między wiedzą a pomyłką
 Miłość jest silniejsza
 Miłość jest silniejsza
Między myślą a dystansem
Między różnicą a podobieństwem
Między spoliczkowaniem a powodem,
Między modlitwą a jej religią
Między spojrzeniem zawieszonym w stronę nieba,
A dzieckiem przykrytym zasłoną
Między odwagą a strachem
Między ukrytym, a idącym poza mur
Między siłą, którą masz często, a tą, której nie masz teraz.
Między głośną ciszą, a tym, co powiesz
Jest część nas
Między ukojeniem a bólem
Miłość jest silniejsza
Miłość jest silniejsza
Od naszych racji
Od czasu, który zapisuje kartki papieru
Konkretną, zapomnianą historią
Od dni przynoszących strach
Od krwi przelewanej w imię boga
Błogosławionego postępu,
Od tego żalu, który mam w sobie,
A który służy tylko łudzeniu serca
Miłość jest silniejsza
Miłość jest silniejsza

niedziela, 30 grudnia 2018

Giovinazzo - nieznana apulijska perełka tuż koło Bari

Od paru lat Apulia zrobiła się bardzo modna wśród polskich turystów. Tyczy to jednak głównie paru wybranych miejsc, a wybrzeżowo terenu 'w dół' od Bari. Nie do końca rozumiem czemu, bo jak mnie ogólnie  wybrzeże aż tak bardzo nie ciągnie, tak najbardziej podoba mi się to 'w górę' od Bari;) W odróżnieniu jednak od np. Trani, o którym całkiem sporo można przeczytać na portalach turystycznych do Giovinazzo trafiłam zupełnie 'w ciemno' i  przypadkiem.  Był weekend zwiedzania z FAI, z Teatro Margerita w Bari poszło mi w jakieś 10 minut (ile można opowiadać o budynku w remoncie z niczym w środku), zatem w poczuciu niedosytu sprawdziłam, co jeszcze można zobaczyć w okolicy.  No i wyszło, że najbliżej i najciekawiej chyba będzie w Palazzo Saraceno w Giovinazzo. 
 
 

Podróż do Giovinazzo - nadbrzeżne centro storico i jego zabytki

 
Niecałe pół godziny pociągiem z Bari, z dworca spory kawałek do centro storico (czyli podobnie jak w Monopoli), a po drodze lekki strach, czy i to zwiedzanie nie skończy się błyskawicznie.. . 
Po dojściu do Via Marina i zobaczeniu portu i tych zielonych okiennic na kremowych budynkach już wiem, że zostałam 'kupiona'. 

 Jest klimat,  zwykłe życie, spokój, wszystko to, za co kocham Apulię... 
  

Najważniejszym lokalnym kościołem jest 12-wieczna katedra romańska, ale mnie dużo bardziej urzekła Chiesa di Santa Maria di Costantinopoli, czyli 16-wieczny kościół poświęcony Matce Boskiej ale konstantynopolskiej, znaczy z widocznymi wpływami wschodnimi. Zresztą ponoć wcześniej stała tu świątynia Ateny. Teraz mamy statuetkę Michała Archanioła ;)

 

Historia miasteczka

 

Oczywiście Giovinazzo, jak większość włoskich miasteczek, ma historię liczącą tysiące lat. Ta osada rybacko-portowa założona została prawdopodobnie w okresie wojen punickich, na ruinach zniszczonego wtedy Netium (osady plemienia Peucetian). I według legendy zrobił to Perseusz (syn  Zeusa, czyli po rzymsku Jowisza) -  stąd i nazwa 'Jovis Natio.' Większe znaczenie Giovinazzo zyskało dopiero w drugim tysiącleciu n.e., przechodząc spod władzy Manfredich przez Aragonów aż po ręce hiszpańskie. 
 
 
Centralny plac w Giovinazzo.

 

Palazzo Saraceno  


Właśnie przez tę mieszankę różnorodnych wpływów kulturowych w Giovinazzo można znaleźć takie budynki jak Palazzo Saraceno, który to miałam okazję zwiedzić. Ta 16-wieczna kamienica, należąca kiedyś właśnie do 'saraceńskiej' rodziny (jednej z trzech walczących o wpływy w Giovinazzo), jest prawdziwą renesansową perełką, przy tym z oczywistymi architektonicznymi wpływami orientalnymi.

mieliśmy też okazję zobaczyć odegrane krótkie scenki 'z epoki'

 

Giovinazzo o zmierzchu

 

Gdy opuszczam miasteczko trzy godziny później już się ściemnia, a ja wciąż mam poczucie niedosytu. Z jednej strony cieszą mnie takie odkrycia 'spoza przewodników', z drugiej zawsze szkoda, że tak mało turystów wie o takiej perełce...

..w tle Duomo


Ps. I ciekawostka dla kinomanów: z Giovinazzo pochodzi ojciec Johna Turturro - wyemigrował stąd do Stanów jako mały chłopiec ;)