czwartek, 11 kwietnia 2019

Bologna bicipolitana, czyli rowerowa Bolonia

Wystawa zabytkowych rowerów, mająca obecnie miejsce w galerii handlowej w moim rodzinnym mieście, przypomniała mi o podobnym evencie widzianym kilka lat temu w Bolonii.


Bolonia Bicipolitana miała na celu promocję poruszania się rowerami po mieście. Przy okazji pokazano również sporo historycznych bici. Udowadniając, jak bardzo były one kiedyś częścią codziennego życia i pracy.


Oto zatem rower ucznia szkoły podstawowej:

 

I rowery przedstawicieli różnych profesji:









Mnie najbardziej rozbroiły rowery księdza i sprzedawcy jajek (z kurami na bagażniku^^):D A was?

sobota, 30 marca 2019

Salvador Dali i włoskie klasyki literatury



Kim jest Salvador Dali nie muszę chyba tłumaczyć. Wielki hiszpański awangardowy artysta (dzięki Allenowi mający dla mnie teraz twarz Adriena Brody'ego:D). Najbardziej znany jest z surrealistycznych obrazów, niemniej na trwającej właśnie wystawie jego prac w Materze dominują rzeźby (Dali, tak jak Matera, zakrzywia czas^^). Poza słynnymi zegarami, różnymi motywami biblijnymi i zwierzęcymi zobaczyłam tam jednak jeszcze coś fascynującego, o czym nie miałam wcześniej pojęcia. Ilustracje Dalego do klasyków literatury włoskiej.  
 

   La Divina Commedia -  Dali i Dante

W 1957 roku, będąc u szczytu swej sławy, na zlecenie włoskiego rządu Dali podjął się stworzenia wielkiej serii 100 prac ilustrujących  Boską Komedię Dantego. Gotowe prace miały zostać wydane w w limitowanej edycji w 1965 roku, aby uczcić 700-lecie urodzin włoskiego geniusza literatury. Gdy jednak wieść o projekcie przedostała się do opinii publicznej, Włosi (a jakże) wyrazili powszechne oburzenie, iż władze powierzyły dzieło uhonorowania ich wielkiego rodaka Hiszpanowi (czyli straniero:P) i rząd wycofał się z projektu. Dali jednak i tak stworzył ów cykl ilustracji. Na drzeworytach. Zajęło mu to (i współpracującym z nim grawerom) ładnych kilka lat. Nigdy nie znalazły się w żadnym wydaniu książkowym Komedii, ale  reprodukcje indywidualnych prac z tej serii osiągają astronomiczne ceny na portalach aukcyjnych. Czyż nie są bowiem piękne i - co najistotniejsze - idealnie oddające ducha włoskiego opus magnum?
 
   

  Il Decamerone - Dali i Boccaccio

 

W odróżnieniu od Boskiej komedii istnieje książkowe limitowane anglojęzyczne wydanie Dekameronu Boccaccia z ilustracjami Salvadore (dziesięcioma). Wyszło w 1972 roku i można je zobaczyć np. tu:


 

 Inne zilustrowane przez Daliego klasyki

 

A tu można obejrzeć wszelkie ilustracje Dalego do wielkich dzieł światowej literatury (jest m.in. Biblia, Alicja w krainie czarów, Casanova, Carmen, Hamlet, Don Quixote, Faust i masę innych):
https://www.thedaliuniverse.com/en/collection/prints-illustrated-books

Na koniec dorzucę w bonusie jeszcze wystawowe fotki z ilustracjami do Biblii i Sztuki kochania Owidiusza, bo bardzo pasują klimatem do ilustracji powyżej ;)



Źródła wykorzystane przy tworzeniu notki (wzięłam z nich także część zdjęć):
https://www.brainpickings.org/2014/03/21/salvador-dali-dante-divine-comedy/
http://www.sulromanzo.it/blog/la-divina-commedia-nelle-magnifiche-illustrazioni-di-salvador-dali

piątek, 22 lutego 2019

Sophia Loren: "Wczoraj, dziś, jutro. Moje życie"


Jedna z ikon włoskiego kina, aktorka, której udało się podbić także Hollywood, swoją autobiografię zadedykowała  wnukom. Bo Sophia, co jasno wynika z tej książki, w głębi duszy jest taką tradycyjną Włoszką.  Dla której najważniejsza jest rodzina i która, zapytana o swe największe sukcesy życiowe, wymieni raczej dwójkę swych synów niż dwa Oscary.
Ani jej droga do sławy filmowej ani szczęścia rodzinnego nie były zresztą łatwe. Nieślubna córka zubożałego, mało odpowiedzialnego szlachcica (który przynajmniej Sophii dał jeszcze swoje nazwisko, na co jej młodsza siostra już liczyć nie mogła), wychowywana tak w zasadzie przez dziadków (to do nich mówiła mamo i tato, podczas gdy do swej matki - mamusiu) w dzieciństwie była nieśmiała i pełna kompleksów (zarówno z powodu swej sytuacji rodzinnej jak i wyglądu). Doświadczyła też boleśnie okołowojennej biedy (z punktu widzenia osoby interesującej się Włochami to bardzo ciekawa, przywodząca na myśl neorealistyczne filmy, część książki). Do kina trafiła za sprawą swojej matki, bo to jej niespełnione marzenia o sławie realizowała na początku. Nie była to jednak błyskawiczna kariera. Mimo zwycięstw w różnych konkurach piękności, w filmach grała długo marne epizody, z których trudno było się im obu utrzymać (przy okazji otrzymujemy natomiast także, fascynujący dla mnie, opis funkcjonowania słynnej Cinecitty - którą to miałam okazję zwiedzić rok temu -  tuż po wojnie).  Pierwsze prawdziwe sukcesy Sophia Lazzaro (jej prawdziwe nazwisko - Sciciolone - od początku zostało uznane za mało 'filmowe')  odniosła jako gwiazda bardzo wtedy popularnych w Italii (o czym nie miałam pojęcia)...romansów fotograficznych, które wspomina jako świetną naukę warsztatu.
Sophia z Vittorio na planie Matki i córki
Dopiero początkiem lat 50. jej kariera, już jako Sophii Loren, naprawdę ruszyła z kopyta. Bardzo pomocni mentorsko byli w tym  dwaj ważni w jej życiu mężczyźni. Pierwszym był Carlo Ponti, który - poza tym, że został jej życiowym partnerem - zainwestował w jej naukę angielskiego (dzięki czemu mogła potem pracować w Hollywood) i wyprodukował masę jej filmów, drugim Vittorio de Sica - jej (i mój) ukochany reżyser. To w dużej mierze de Sice Sophia zawdzięcza przejście z bycia maggioratą (gwiazdą słynna głównie ze swych obfitych kształtów) do etapu prawdziwie wspaniałej aktorki. Wierzył w nią i dawał nieustająco nowe, odważne wyzwania aktorskie (słynną rolę w Matce i córce zagrała mając zaledwie 26 lat! choć pierwotnie miała grać w tym filmie córkę, nie matkę:D). I to na planie filmu Vittorio Sophia poznała Marcello Mastroianniego, w parze z którym stworzyła nie tylko wiele wyjątkowych ról, ale który stał się jej 'bratnią duszą'. To o nich dwóch Sophie pisze w swej biografii najcieplej.  Owszem,  poza tym wspomina też o masie swych amerykańskich partnerów filmowych (o większości z dużą sympatią, choć np. Brando  niezbyt polubiła), ale - z wyjątkiem może Chaplina, który poza wspaniałymi lekcjami aktorstwa dał jej też ważną życiową radę tycząca umiejętności odmawiania - to jednak Włosi zdają mi się najważniejsi w jej życiu. Tak samo jak neapolitańskie korzenie. W swej biografii Sophia wiele razy używa napoletano, czyli lokalnego dialektu (samodzielna próba zrozumienia którego stanowiła zresztą dla mnie dodatkowe wyzwanie w trakcie czytania:D), gotuje też zwykle tradycyjne neapolitańskie potrawy ze  swego dzieciństwa (jej popisowym daniem jest la genovese). Notabene, z książki dowiecie się również, kto wygrał pewien konkurs na najlepsze bakłażany: mama Sophie czy Omara Shariffa:D
Charakterystyczny i bardzo inspirujący jest też, płynący z wiekiem, wzrost pewności i równocześnie dystansu Sophii do siebie. Świadczyć o tym może choćby przezabawna historia jej słynnej filmowej sceny striptizu. Gdy Vittorio wymyślił tę scenę do Ieri Oggi Domani aktorka była przerażona (potem brała lekcje od zaaranżowanego przez de Sicę profesjonalisty w tym temacie:D), powtarzając ją 30 lat później w filmie Altmana po prostu dobrze się nią bawiła. Bowiem, jak pisze, potrafi już z uśmiechem przyjmować upływ czasu i życia. Ze wszystkim, co ono niesie. I, o czym świadczy myślę również tytuł jej biografii (wiem, że wzięty z filmu, ale jednak to znaczący wybór..), patrzeć nie tylko za, ale i wciąż przed siebie. I ta bijąca z kart tej biografii radość życia, umiejętność cieszenia się nim (mimo wszystko, bo przecież trudnych czy wręcz tragicznych momentów w jej życiu też nie brak) to chyba jeden z głównych powodów, dlaczego tak dobrze się ją czyta (masa fantastycznych archiwalnych zdjęć to dodatkowy atut).  Dla fanów kina czy Włoch (albo, jak ja, jednego i drugiego) pozycja obowiązkowa, ale i inni myślę nie powinni żałować lektury. 
Ps. A potem pewnie zechce się obejrzeć jej parę filmów. Mnie np biografia zachęciła do nadrobienia Małżeństwa po włosku.

poniedziałek, 21 stycznia 2019

Fabrizio Moro e Bianca Guaccero ' - kontekst i tłumaczenie



Są momenty, gdy trudno nie uwierzyć w przeznaczenie.  Jakiś wyższy sens wydarzeń. Gdybym nie obejrzała Sylwestra z Bari (ze względu na poerasmusowe sentymenta i z powodu Ermala) nie naszła by mnie 'faza na Fabrizio' i nie zaczęłabym słuchać jego płyt po całości (a nie tylko tych najbardziej znanych utworów singlowych). Potem w sobotę, jak pewnie wielu z nas, poszłam pożegnać prezydenta Gdańska. Wysłuchałam przesłania o wspólnocie i miłości. Która zwycięża.  Idąc do domu włączyłam sobie muzykę w telefonie. Chciałam bardziej spokojną, refleksyjną, dlatego wybrałam tylko Fabrizio, a nie cały zestaw włoski. I co mnie uderzyło? Właśnie ta piosenka. Ten tekst. Dokładnie o tym. Że w najtrudniejszych, najmroczniejszych chwilach miłość jest silniejsza. I to daje nadzieję. Słuchałam tej płyty już wcześniej, ale to Fabriziowe przesłanie dotarło do mnie właśnie wtedy. W idealnym momencie.

W wywiadzie Fabrizio opowiada, że śpiewana w duecie z  Biancą Guaccero piosenka nie od początku miała znaleźć się na płycie Pace. Aktorka zgłosiła sie do niego z prośbą o utwór do swego nowego filmuIn punta di piedi”- produkcji Rai o włoskiej cammorze. Odkrywszy, iż Bianca potrafi śpiewać piosenkarz zdecydował się napisać dodatkową piosenkę na album i, po raz pierwszy w swej karierze (to było jeszcze przed współpracą z Ermalem), stworzyć muzyczny duet. Śpiewając o sile miłości w świecie zbiorowych konfliktów. 
 

 
Zapętliwszy się w tej piosence w końcu postanowiłam ja przetłumaczyć. Jako sfidę. Stricte językowo nie jest trudna, nie ma tu żadnych skomplikowanych konstrukcji gramatycznych.  Jest 'tylko' charakterystyczna dla twórczości Fabrizo poezja. Pełna metafor:P Wiem, że nie jest idealnie, ale mam nadzieję, że nie jest też najgorzej. Jeśli dzięki temu ktoś jeszcze zachwyci się tą piosenką to będzie mi tym przyjemniej.

 Między oskarżeniem a obroną
 Między zwycięzcą a pokonaną stroną
 Między wojną a decydującym o niej
 Między historią a chcącym ją zmienić
 Między gniewem a zaskoczeniem
 Między urodzonym tutaj a gdzie indziej
 Między wiarą a nadzieją
 Między ideą a jej okolicznościami
 Między ziemią, którą opuściłeś, by kiedyś do niej powrócić
 A drogą prowadzącą do zrozumienia, kim dzisiaj jesteś
 Między pokojem a terrorem
 Między wiedzą a pomyłką
 Miłość jest silniejsza
 Miłość jest silniejsza
Między myślą a dystansem
Między różnicą a podobieństwem
Między spoliczkowaniem a powodem,
Między modlitwą a jej religią
Między spojrzeniem zawieszonym w stronę nieba,
A dzieckiem przykrytym zasłoną
Między odwagą a strachem
Między ukrytym, a idącym poza mur
Między siłą, którą masz często, a tą, której nie masz teraz.
Między głośną ciszą, a tym, co powiesz
Jest część nas
Między ukojeniem a bólem
Miłość jest silniejsza
Miłość jest silniejsza
Od naszych racji
Od czasu, który zapisuje kartki papieru
Konkretną, zapomnianą historią
Od dni przynoszących strach
Od krwi przelewanej w imię boga
Błogosławionego postępu,
Od tego żalu, który mam w sobie,
A który służy tylko łudzeniu serca
Miłość jest silniejsza
Miłość jest silniejsza

niedziela, 30 grudnia 2018

Giovinazzo - nieznana apulijska perełka tuż koło Bari

Od paru lat Apulia zrobiła się bardzo modna wśród polskich turystów. Tyczy to jednak głównie paru wybranych miejsc, a wybrzeżowo terenu 'w dół' od Bari. Nie do końca rozumiem czemu, bo jak mnie ogólnie  wybrzeże aż tak bardzo nie ciągnie, tak najbardziej podoba mi się to 'w górę' od Bari;) W odróżnieniu jednak od np. Trani, o którym całkiem sporo można przeczytać na portalach turystycznych do Giovinazzo trafiłam zupełnie 'w ciemno' i  przypadkiem.  Był weekend zwiedzania z FAI, z Teatro Margerita w Bari poszło mi w jakieś 10 minut (ile można opowiadać o budynku w remoncie z niczym w środku), zatem w poczuciu niedosytu sprawdziłam, co jeszcze można zobaczyć w okolicy.  No i wyszło, że najbliżej i najciekawiej chyba będzie w Palazzo Saraceno w Giovinazzo. 
 
 

Podróż do Giovinazzo - nadbrzeżne centro storico i jego zabytki

 
Niecałe pół godziny pociągiem z Bari, z dworca spory kawałek do centro storico (czyli podobnie jak w Monopoli), a po drodze lekki strach, czy i to zwiedzanie nie skończy się błyskawicznie.. . 
Po dojściu do Via Marina i zobaczeniu portu i tych zielonych okiennic na kremowych budynkach już wiem, że zostałam 'kupiona'. 

 Jest klimat,  zwykłe życie, spokój, wszystko to, za co kocham Apulię... 
  

Najważniejszym lokalnym kościołem jest 12-wieczna katedra romańska, ale mnie dużo bardziej urzekła Chiesa di Santa Maria di Costantinopoli, czyli 16-wieczny kościół poświęcony Matce Boskiej ale konstantynopolskiej, znaczy z widocznymi wpływami wschodnimi. Zresztą ponoć wcześniej stała tu świątynia Ateny. Teraz mamy statuetkę Michała Archanioła ;)

 

Historia miasteczka

 

Oczywiście Giovinazzo, jak większość włoskich miasteczek, ma historię liczącą tysiące lat. Ta osada rybacko-portowa założona została prawdopodobnie w okresie wojen punickich, na ruinach zniszczonego wtedy Netium (osady plemienia Peucetian). I według legendy zrobił to Perseusz (syn  Zeusa, czyli po rzymsku Jowisza) -  stąd i nazwa 'Jovis Natio.' Większe znaczenie Giovinazzo zyskało dopiero w drugim tysiącleciu n.e., przechodząc spod władzy Manfredich przez Aragonów aż po ręce hiszpańskie. 
 
 
Centralny plac w Giovinazzo.

 

Palazzo Saraceno  


Właśnie przez tę mieszankę różnorodnych wpływów kulturowych w Giovinazzo można znaleźć takie budynki jak Palazzo Saraceno, który to miałam okazję zwiedzić. Ta 16-wieczna kamienica, należąca kiedyś właśnie do 'saraceńskiej' rodziny (jednej z trzech walczących o wpływy w Giovinazzo), jest prawdziwą renesansową perełką, przy tym z oczywistymi architektonicznymi wpływami orientalnymi.

mieliśmy też okazję zobaczyć odegrane krótkie scenki 'z epoki'

 

Giovinazzo o zmierzchu

 

Gdy opuszczam miasteczko trzy godziny później już się ściemnia, a ja wciąż mam poczucie niedosytu. Z jednej strony cieszą mnie takie odkrycia 'spoza przewodników', z drugiej zawsze szkoda, że tak mało turystów wie o takiej perełce...

..w tle Duomo


Ps. I ciekawostka dla kinomanów: z Giovinazzo pochodzi ojciec Johna Turturro - wyemigrował stąd do Stanów jako mały chłopiec ;)


piątek, 30 listopada 2018

Kamienne 'cinecitta': Matera w kinie 'z epoki'

Jakiś czas temu rozpoczęłam serię o filmach kręconych w Materze. Specyfika materańskich sassi - wyglądających zdecydowanie mało współcześnie - sprawia, że poza tematyka biblijną miasto często służyło także jako tło przeróżnych produkcji historycznych. Udając zwykle mniej czy bardziej odległe 'południe Włoch'.

1953 - La Lupa, reż. Alberto Lattuada

Reżyser w trakcie kręcenia filmu. Zdjęcie z wystawy, która odbyła się w Materze kilka lat temu.

Luźna adaptacja powieści Giovanniego Vergi to historia matki (tytułowa 'wilczyca') i nastoletniej córki zakochanej w tym samym mężczyźnie. Verga to pisarz z Sycylii zatem Matera (i ogólnie Bazylikata) udaje tu Sycylię - dziewiętnastowieczną i z czasów II wojny światowej. 


1961 - Viva l’Italia!, reż. Roberto Rossellini

 

Rosseliniego megahołd na stulecie zjednoczenia Włoch przedstawia głównie słynną 'wyprawę tysiąca' Garibaldiego. Która chyba raczej nie bardzo przechodziła z Rzymu na Sycylię przez Materę:P  Trudno też powiedzieć, co dokładnie z filmu było kręcone w Materze. Może sceny batalistyczne?

 1962 - Gli Anni Ruggenti,  reż. Luigi Zampa

Z planu filmu...

Luźna inspirowana 'Rewizorem' Gogola komedia Zampy opowiada w lekkiej formie o narodzinach włoskiego faszyzmu w latach 30. XX wieku. Co oznacza, że Matera (a także Ostuni, Alberobello i Altamura) gra tu po prostu 'przedwojenne południowowłoskie miasteczko'. Oto stosowny fragment filmu z sassi w tle: 

 

1967 - C'era una Volta, reż. Francesco Rosi

Wyprodukowana przez Carlo Ponte wypaśna baśń kostiumowa (rodem z Neapolu): XVII-wieczne Włochy i Omar Shariff jako hiszpański książę zakochujący się w lokalnej wieśniaczce (granej przez Sofię Loren, więc trudno mu się dziwić;)) Poza Materą te 'dawne Włochy' udawała też pobliska apulijska Gravina. Choć najbardziej rozpoznawalne w filmie jest Copertino, bo to słynny tamtejszy latający św. Józef doradza księciu poślubienie dziewczyny, która przyrządzi mu 7 gnocchi ;)



1972 - Il Decamerone Nero, reż. P. Vivarelli

Kolejny mało poważny film na liście. Taka mniej wyrafinowana podróbka Dekameronu Boccaccia. Gdzie tam dokładnie Matera nie wiem, lokalizacja nie ma wielkiego znaczenia praktycznego...

1974 - Il Tempo dell'Inizio, reż. Luigi Di Gianni


Dystopiczna historia aspołecznego mężczyzny, który - znajdując się w  domu dla psychicznie chorych - próbuje uciec od rzeczywistości tworząc wyobrażenie własnej. Matera jako zarówno psychiatryk, jak i alternatywna rzeczywistość? Brzmi  fascynująco :D



1974 -  Allonsanfan, reż. Paolo e Vittorio Taviani 

Osadzona w realiach początku XIX wieku historia arystokraty, który staje się rewolucjonistą (tytuł filmu wzięty jest z pierwszych słów Marsylianki). Matera gra tu  'typowe południowowłoskie miasteczko' z tego okresu (vide poniżej)



1975 - L'Albero di Guernica, reż.  F. Arrabal


Hiszpańska wojna domowa (czyli czasy tuż przed II w.św.) widziana z perspektywy fikcyjnego Villa Ramiro. Czyli tego jeszcze nie było, bowiem Matera gra tu rolę małego kastylijskiego miasteczka ;)


1975 - Qui Comincia L'Avventura, reż. Carlo Di Palma

Powiedzmy taka mniej poważna (ale dająca dużo funu z oglądania) wersja Thelmy i Louise;)  Monica i Claudia (w skórach i na motorach!) uciekają od szarzyzny życia w małym miasteczku gdzieś w Apulii. Częściowo jest to i Matera, choć nie widziałam nic specyficznego akurat dla niej. Wygląda to mniej więcej tak:



1990 - Il Sole Anche di Notte, reż. Paolo e Vittorio Taviani

Kolejny film braci Tavianich kręcony w Materze. Ta luźna adaptacja Ojca Sergiusza Tołstoja toczy się w realiach XVIII-wiecznych Włoch (głównie południowych) i Matera (wraz z Craco) gra głównie w pierwszej jego części - 'miasteczko lukańskie' (czyli w miarę blisko siebie:D). Potem Neapol gra siebie, a  murgie w Gravinie i Altamurze stanowią tło części, w której zniechęcony światem bohater (szlacheckiego pochodzenia) podejmuje bardziej duchowe, pustelnicze życie.



1995 - L'Uomo Delle Stelle, reż. G. Tornatore 



Jeden najbardziej znanych u nas reżyserów włoskich też kręcił w Materze. Chociaż zagrała ona u niego miasteczko sycylijskie z lat 50.:P  A naprawdę bardzo łatwo na początku filmu rozpoznać, że to Matera (vide poniżej) - mało że widok sassi, to jeszcze bohater (łudzący ludzi obietnicą kariery filmowej w efekcie płatnych zdjęć próbnych) wjeżdża i reklamuje się na Piazza San Pietro Caveoso^^

 

1998 - Del Perduto Amore, reż. Michele Placido

Reżyser na planie filmu. Ale czy w Materze?

Nostalgiczna historia dojrzewania (z tytułowymi zawirowaniami miłosno-seksualnymi) w latach 50. w jakimś małym miasteczku na południu Italii. To miasteczko gra głównie bazylikacka Irsina, ale parę scen zostało nakręconych także w Materze (i Ferrandinie).

2006 - The Omen, reż. John Moore


W tym remaku kultowego horroru z lat 70. Matera (a konkretniej Sassi Barisano i Parco della Murgia) zagrała.. a cóż by innego jak nie Jerozolimę^^  Niemniej nie jest to kino biblijne:D.


2006 - Artemisia Sanchez, reż. A. Lo Giudice 


Kostiumowy miniserial produkcji Rai.  Tytułowa Artemisia mieszka w XVIII-wiecznej Kalabrii i walczy o sprawiedliwość w kraju bezprawia. Na sassi (szczególnie w okolicy skalnego kościoła Madonny dell' Idris oraz Piazza San Pietro Caveoso) kręcone były głównie sceny uroczystego ślubu bohaterki.


2016 - Ben-Hur, reż. T. Bekmambetov


Znów remake klasyka i znów Matera jako Jerozolima:P Przez sassi maszerowały rzymskie wojska, był na nich antyczny targ, a na murgiach oczywiście pojawiły się krzyże. Miastem zachwycił się Morgan Freeman.



2017 - Wonder Woman, reż. A. P.Jenkins

Oryginalny plan i po 'poprawie'...

W końcu hollywoodzcy filmowcy zobaczyli w Materze coś poza  'ziemią świętą':P Ale jeszcze nie Materę, bowiem sassi grają w tym kinie akcji mityczną wyspę Amazonek  (a Matera wyspą na pewno nie jest:P).  No ale znalazły się nawet w zwiastunie tej superprodukcji. A poza sassi mamy też trening bohaterki na materańskich murgiach:



Poza Materą w ramach pobliskich okolic film kręcony był też na półwyspie Gargano (morskie krajobrazy na Baia delle Zagare w Mattinacie  oraz w Vieste) i na słynnym Castel Del Monte pod Andrią.

Kiedy ciąg dalszy nie wiem, ale będzie - w końcu - o Materze grającej Materę :)