Pomysł, żeby spędzić w Lecce świąteczny weekend był znakomity. To, nazywane 'Florencją południa', położone na samym dole obcasa włoskiego buta, miasto urzekło mnie dużo bardziej niż tak okrzyczana Firence. Może dlatego, że było spokojniej i kameralniej, a ja preferuję taką atmosferę. Owszem, na ulicach nie było pustek, ale - w odróżnieniu od Florecji - nie miałam poczucia nadmiaru turystów (żadnych tabunów Japończyków z mega obiektywami czy megadługaśnych kolejek do lokalnych atrakcji - może i dlatego, że Lecce to przede wszystkim architektura 'na świeżym powietrzu' a nie biletowane muzea). Mogłam zatem spokojnie oddać się temu, co lubię najbardziej: szwendaniu się po wąskich uliczkach i podziwianiu leccańskiej wersji barokowej zabudowy. Przepięknej! (i mówię to jako osoba preferująca ogólnie skromniejsze style architektoniczne nad barokowe 'wypasy') Zresztą niech fotki przemówią same za siebie:)
z powalającym Duomo na czele... |
Są też ruiny dawnego teatru rzymskiego...
Piękne palazza, czyli kamienice...
Też w pakiecie z targami staroci... |
Dawne bramy miejskie... |
inne budynki... |
Tu akurat też kościół grecki.. |
Na koniec trafiłam jeszcze do mieszącego się w Pallazo Taurino małego podziemnego muzeum dokumentującego średniowieczne życie dużej w owych czasach społeczności żydowskiej w Lecce:
To była bardzo udana, pełna wrażeń wycieczka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz