poniedziałek, 30 listopada 2020

"Gli uomini, che mascalzoni..." (1932) - śpiewający debiut Vittorio de Sici u Cameriniego

Zanim stworzył wielkie dzieła włoskiego neorealizmu, jeszcze przed wojną, Vittorio de Sica był bardzo uznanym aktorem tzw. "cinema dei telefoni bianchi", czyli tłumacząc najkrócej romantycznych komedii z wyższych sfer, które były wówczas bardzo popularne (i propagandowo słuszne) w aspirujących do statusu potęgi faszyzujących Włoszech Mussoliniego. Jednym z głównych reżyserów tego nurtu był właśnie Mario Camerini, a  'Gli uomini, che mascalzoni...' to pierwszy (jeszcze 'przed-telefonowy') wspólny film tego reżysersko-aktorskiego duetu. Zresztą Camerini postawił się w tej decyzji obsadowej szefowi studia filmowego, który nie był szczególnie zachwycony pomysłem obsadzenia w swej produkcji mało znanego wówczas młodego aktora 'z wielkim nosem'. Nosa miał jednak Camerini  - film okazał się wielkim sukcesem kasowym (nie tylko we Włoszech), dyskontowanym później serią kolejnych komedii sentymentalnych w podobnym stylu. 
 
Furorę zrobiła także śpiewana w tym filmie przez Vittorio de Sicę (!) piosenka Parlami d'amore Mariu. Niektórzy twierdzą, że jest bardziej znana niż sam film, w każdym razie doczekała się niezliczonych przeróbek w wykonaniu przeróżnych włoskich artystów, ale także wersji francuskiej, brytyjskiej i amerykańskiej. Co ciekawe także w tym przypadku to Camerini (wraz z kompozytorem piosenki) wymusił włączenie jej do filmu  (w scenie w restauracji, w której została zaśpiewana przez tańczącego z Carlą Lotti Vittorio pierwotnie miała być tylko muzyka w tle). 
 
Fabuła samego zaś filmu jest prościutka, by nie rzec banalna: pracujący jako szofer Bruno zakochuje się w nieśmiałej Mariucci, sprzedawczyni perfum. Chcąc zaimponować dziewczynie postanawia zabrać ją na przejażdżkę samochodem szefa. Niestety, jak to zwykle przy wszelkich kombinacjach, sprawa się 'rypie'. Romantyczna kolacja w knajpie zostaje przerwana koniecznością natychmiastowego odwiezienia żony szefa, a w drodze powrotnej pędzący jak szalony do ukochanej Bruno ma wypadek. Ona zostaje zatem sama z rachunkiem do zapłacenia (to stąd tytuł filmu o mężczyznach łajdakach:P), a on traci pracę. Ale oczywiście, ponieważ to komedia romantyczna, po serii dalszych perypetii i nieporozumień, ostatecznie wszystko kończy się dobrze. Wszak Bruno to jednak przecież (a jakże) 'buono ragazzo'  - jak przedstawia się sam ojcu dziewczyny.  Faktycznie - jak na Włocha przystało -  jest uroczy, choć (także stereotypowo) mało dojrzały. 
 
Film trwa tylko ciut ponad godzinę i naprawdę w swej kategorii dobrze się go ogląda. Ciekawostką techniczną natomiast (i czymś, z czym zetknęłam się po raz pierwszy w kinie włoskim) jest fakt, iż mimo tak krótkiego czasu trwania jest podzielony na wydzielone planszami części. I są one aż trzy (czyli wypada po jakieś 20' na jedną).
 
Z pewnością dodatkowym atutem filmu - poza jego staroświeckim urokiem, młodziutkim (naprawdę trudnym do rozpoznania) Vittorio i chwytliwym hiciorem muzycznym - jest jeszcze coś innego: otóż jest to zdaje się pierwszy włoski film kręcony także w plenerach, a nie tylko - jak było to wówczas w zwyczaju nie tylko we Włoszech - w studiu filmowym. A tym naturalnym plenerem jest Mediolan z lat 30., bo to w tym mieście toczy się akcja filmu. Gdy zaś Bruno zabiera Mariuccię na przejażdżkę (jeszcze przed tą feralną kolacją) udają się nad Lago Maggiore.  Krytycy tak pisali o pomyśle kręcenia na zewnątrz: 'Po raz pierwszy widzimy Mediolan na ekranie. Któż by pomyślał, że jest on tak fotogeniczny? Camerini  z niezwykłą finezją uchwycił specyficzne momenty życia miasta, nadając całości lombardzki koloryt i witalność”.
  
A na zakończenie notki (która mam nadzieję zachęciła do obejrzenia tego filmu) link do wiadomej piosenki (na YT można znaleźć także jej inne wersje oraz cały film):
 
 

niedziela, 4 października 2020

Tłumaczenie: Arisa 'Mi sento bene'

Z Arisą zapoznałam się całkiem przypadkiem, dzięki mojemu pobytowi we Włoszech. Koronawirusowe ograniczenia zmieniły tego lata także sposób koncertowania i okazało się, że w mieście, w którym przebywam na praktyce, odbędzie się darmowy plenerowy koncert piosenkarki. Zapoznawszy się szybciutko z jej piosenkami na YT zdecydowałam się wziąć bilety na ten koncert (znaczy odbyć rejestracyjną procedurę) i to była bardzo dobra decyzja. A z piosenek Arisy szczególnie do serca przypadła mi ta - odzwierciedlająca także moją obecną filozofię życiową. Dlatego zdecydowałam się ją przetłumaczyć :)

Trudno jest wierzyć w wieczność,
lepiej przestać o tym myśleć  i żyć.
I nie ma co pytać, jaki to ma sens,
że któregoś dnia wszystko się skończy.
Szukanie sensu w tym absurdalnym nonsensie
jest po prostu czystą głupotą.

Jeśli o tym nie myślę, czuje się świetnie,
oglądam serial w tv i czuje się świetnie
czytam gazetę, leżę na plaży
i biorę moje życie, jakim jest.
Jeśli o tym nie myślę, czuje się świetnie

Co się stanie
z wszystkimi miłosnymi obietnicami
z tym wszystkim, czego żałuję,
z miłością i okrucieństwem?
Co się stanie
z tymi biednymi marzeniami z szuflady
z wielkimi utraconymi miłościami
gdy ten czas się skończy?

Jeśli o tym nie myślę, czuje się świetnie.
Budzę się wcześnie w poniedziałek rano i czuję się świetnie.
Ulice pełne, tak jak w święta,
może to nic specjalnego,
ale to wszystko sprawia, że czuje się świetnie.

Jeśli o tym nie myślę, czuje się świetnie
Rozmawiając z tobą przez telefon czuje się świetnie,
przelotne całusy, siatkowe pończochy,
zaproszenia na kolacje, żeby się kochać,
Czucie się piękną sprawia, że czuje się świetnie.

Co się stanie
z tym popołudniami nad rzeką jako dziewczynka,
z oczami mojej matki
gdy ten czas się skończy?

Jeśli o tym nie myślę, czuje się świetnie
Gdy robię to, co chcę, czuję się świetnie
Zatańczmy tango, tutaj na śniegu
Nie myślę o niczym i wszystko jest moje.
Im bardziej nie myślę, tym lepiej się czuję.

I nie myślenie więcej o tym, co powiedzieć
poczucie się wolną, tak jak dzieci.
Zostanie nagim, odpuszczenie sobie
i nie banie się starzenia się,
akceptacja wszystkiego i czucie się świetnie.

Może to właśnie mój sposób na życie,
taki prosty, zwyczajny.
Śmianie się nie jest trudne,
jeśli chwytasz dobro z każdego dnia
i kochasz zawsze całą sobą.
Teraz tak chcę żyć.

poniedziałek, 21 września 2020

Wokół Portofino: Santa Margerita Ligure i Camogli

Najsłynniejsze miejsce liguryjskiej riwiery poniżej Genui to - poza Cinque Terre - niewątpliwe Portofino. Najsłynniejsze znaczy jednak także najdroższe i najbardziej sturystycznione, dlatego chciałabym napisać o mniej znanych, a wcale nie mniej ładnych (a zdecydowanie spokojniejszych i tańszych) miasteczkach wokół: Santa Margericie po jednej stronie i Camogli po drugiej. Notabene układ tych dwóch miasteczek jest tak podobny, że wysiadając na stacji w Camogli ze trzy razy sprawdzałam, czy nie jestem znów w Santa Margericie:D W obu przypadkach ze znajdującej się na górze stacji do centrum miasteczka (i do morza) schodzi się w dół.

 

 

Nadmorski kurortowy urok Santa Margerita Ligure 


Na wybrzeżu Santa Margerity czeka nas widok plaż, mare azzurro z białymi łódkami i jachtami oraz otaczających je kolorowych domków. Czyli klasycznie :) I przeuroczo.

Oprócz obowiązkowej porcji kościołów Santa Margerita ma też XVI-wieczny zamek (znajduje się tuż obok kościoła kapucynów). Zbudowany został - jak to wtedy - z myślą o obronie miasteczka przed piratami. Niestety nie można go zwiedzać...

Gdy zaś trochę oddalimy się od wybrzeża znajdziemy świetny klasycyzujący park Giardino Segreto dei Principi Centurione (tuż przy Willi Durazzo) - idealne miejsce na odpoczynek od letniego skwaru...


Bardzo podobała mi się też architektura budynków w centro storico i przyległej okolicy willowej.

 Piękne nadmorskie zachody słońca oczywiście w pakiecie :)

 

Camogli - rybacka osada czekających żon

 

Nazwę znajdującego się po drugiej stronie półwyspu Camogli wywodzi się od 'domów żon' (znaczy są i inne koncepcje, ale ta jest najciekawsza:D). Chodzi oczywiście o czekające na mężów żony rybaków. Rybackich śladów widać tu zdecydowanie więcej niż w Santa Margericie.

 A poza tym oczywiście  mamy tu wybrzeże z pięknymi widokami...

 

I świetny średniowieczny zamek Dragone, który to można bezpłatnie zwiedzić i w którym odbywają się ciekawe wystawy..

Bardzo polecam obydwie miejscowości!

 

Jak tam dojechać?

 

Do Santa Margerita Ligure: pociąg z La Spezii (ok. 60', bilet 6.60 €) lub - z drugiej strony - Genui (ok. 40', bilet 3.60 €). Santa Margerita ma wspólną stację z Portofino (to częsty zabieg we Włoszech, w praktyce do Portofino jest stamtąd jeszcze ładnych parę km i trzeba wziąć autobus miejski z dworca)

Do Camogli:  pociąg z La Spezii (ok. 80', bilet 6.60 €) lub - Genui (ok. 35', bilet 2.80 €). Camogli z kolei 'dzieli' stacje z pobliskim San Fruttuoso ;)
 

czwartek, 13 sierpnia 2020

Na wschodnim cyplu Golfo dei Poeti: Lerici, San Terenzo & Tellaro

Było o jednym brzegu zatoki, to teraz o drugim :)

    

 Lerici - klimatyczny port i lungomare z pięknymi widokami



Tak pisała o Lerici, najważniejszej  i najbardziej turystycznej miejscowości w tej części zatoki, Wirginia Woolf.  Miasteczko, którego historia sięga czasów etruskich, a potem było ważnym portem kolejno dla Rzymian i Genueńczyków, jest częścią regionalnego parku przyrody Montemarcello-Magra-Vara. 


Nad okolicą góruje zbudowany w XIII w. zamek San Giorgio, na który można wjechać bezpłatną windą i z tarasu którego są świetne widoki na zatokę.


Poza zamkiem do zobaczenia jest tu też oratorium San Rocco z wieżą pochodzącą jeszcze z okresu rzymskiego, no i oczywiście centro storico.


Ale najwięcej ludzi przyciąga - jakżeby inaczej - wybrzeże z lungomare. Urokliwe zwłaszcza o zachodzie słońca :)

  

 San Terenzo i legenda willi Shelley'a


Tuż przed Lerici (patrząc od strony La Spezii) znajduje się - także bardzo ukochane przez poetów i artystów - San Terenzo. Jego nazwa sugeruje kult San Terenzio, biskupa Luni (ważnej rzymskiej osady, która znajdowała się niedaleko stąd - koło obecnej Sarzany).


San Terenzo, jako w zasadzie przysiółek Lerici, nie ma tak bogatej własnej historii, ma jednak także swój zamek. 
 


Który jest dumą localsów, bo został wybudowany przez samych mieszkańców - dla obrony przed piratami - i  którego także rozciągają się piękne widoki na okolicę...


San Terenzo może poszczycić się jednak jeszcze pewną niebanalną historią. To tu znajduje się  Villa Magni - ostatnie miejsce pobytu Shelley'a. Wynajął ją wraz z żoną Mary Shelley rok przed śmiercią. Stąd wyruszał na morze (m.in odwiedzając mieszkającego po drugiej stronie zatoki Byrona) i w końcu nie wrócił z jednej z takich wypraw (akurat wtedy płynął do Livorno). Wrak łodzi znaleziono koło Viareggio, a ciało Shelley'a na tamtejszej plaży. I tak właśnie narodziła się legenda Golfo Dei Poeti...

   

Tellaro - jedno z najpiękniejszych włoskich borghi

 

Za Lerici znajduje się natomiast malutki przysiółek Tellaro. Znajdująca się na liście borgi piu belli in Italia miejscowość ze swymi kolorowymi domami przy wąskich krętych nadmorskich uliczkach przypomina architektonicznie Cinque Terre. Ale jest popularna głównie dzięki swoim plażom. Czy słusznie? Popatrzcie.
 

 

Jak tu dojechać?

 

Do Lerici i San Terenzo: autobus miejski z La Spezii (L/S) - ok. 30', bilet 2.5 €

Do Tellaro trzeba jeszcze wziąć drugi bus kursujący z Lerici.