niedziela, 14 października 2018

Venezia - zgubić się od tłumu turystów...

Woda wokół torów to niechybny znak, że wjeżdżamy do Wenecji. Niesamowite uczucie taki widok zresztą;) Jako, że mam jeszcze ze 2-3 godziny do ustalonego check in-u, a od razu kupuję 24-godzinny bilet na vaporetti, czyli tramwaje wodne (najtańszy nie jest - 20 euro - ale w Wenecji nic nie jest tanie, a uznałam to za lepszą inwestycję niż Venezia Card - 24 euro w wersji okrojonej) postanawiam od razu z niego skorzystać i udać się na sąsiednie Murano - tam, gdzie powstaje słynne szkło weneckie. I owszem, pełno go w wystawach na każdym kroku, ale mają pecha - przyjeżdżam z miasta, które też ma tradycje w zakresie hutnictwa szkła (i od paru lat próbuje się wylansować jako 'miasto szkła'), więc nie robi to ma mnie aż takiego wrażenia - raczej stwierdzam, że 'u nas też tak potrafią'^^
Patriotycznie więc nic z tego szkła nie kupuję:P Podziwiam za to malowniczą zabudowę 'przykanałową' (potem dojdę do wniosku, że 'zwykłe' budynki w Murano wyglądają lepiej niż te w samej Wenecji):


Trzeba się też przyzwyczaić, że przejście 'na drugą stronę ulicy' nie jest takie proste - potrzebny jest wszak most:D  Za to jakoś nie czuję oczekiwanego smrodu z kanałów:) Po powrocie do Wenecji podejmuję pierwsze 'zaułkowe wyzwanie'. Gospodarz B&B przesłał mi wskazówki, jak dotrzeć do obiektu ze stacji głównej (czyli ze wschodu - i krótkie to one nie były, choć niby dość blisko:P)), ja - z mapą i smartfonową nawigacją w ręku - uznaję, że teraz znacznie wygodniej będzie mi wysiąść na północy wyspy, muszę więc sama opracować sobie trasę dojścia do miejsca noclegu (a, jak już wspomniałam, system kanałów czyni sprawę dość skomplikowaną - trudno bowiem iść w miarę prosto, jak trzeba szukać przejść drogą lądową:P). Obywa się jednak bez problemów (te nadejdą później:P), a po drodze mijam takie charakterystyczne widoki:


Nocleg nie jest z widokiem na wodę (na taki aż mnie nie stać - i tak zapłaciłam za niego prawie tyle, co za dwa gdzie indziej), ale w sumie bardzo mi tego nie szkoda:)  Zostawiam rzeczy, przebieram się i idę na Piazza San Marco - stosunkowo blisko mego noclegu (może kilkanaście minut niespiesznej przechadzki). Dopiero tu trafiam na prawdziwy tłum turystów (aczkolwiek cały czas mam wrażenie, że Wenecja istnieje głównie, jak nie tylko dla i pod turystów i bez nich byłaby wymarłym miastem).  Na szczęście i tak jest gdzie sobie usiąść pod Bazyliką (i pooglądać kolejną w mej podróży wieżę zegarową), a i sama kolejka do wejścia (cudem darmowego:P) nie dramatyczna.
Wnętrze nie robi na mnie jednak specjalnego wrażenia (za dużo już kościołów w podróży?^^) Z zewnątrz wygląda ciekawiej (jak i pobliski Palazzo Ducale, czyli Pałac Dożów - choć tu akurat nie mam porównania z wnętrzem:D)
 

Wielkość Placu św Marka (i te kolumny wokół) za to imponuje. Ale najpiękniejszy jest i tak sam widok na morze :)
Jeszcze rzut oka na wieżę Campanile i Ponte dei Sospiri (czyli Most Westchnień - wcale nie taki romantyczny, bo chodzi o to, że tędy skazańcy po wyroku sądu szli do więzienia - i to był ich ostatni na nieraz długie lata 'rzut oka na świat'. W owym weneckim więzieniu siedział zresztą i słynny Casanova)...


.. i ruszam wreszcie na to, od czego wszelkie przewodniki zwykle radzą rozpocząć zwiedzanie Wenecji - podróż Canal Grande:) Najbardziej turystyczną (czyli i najbardziej zatłoczoną:P) linią vaporetto: 1. Wsiadając na Placu św Marka muszę już liczyć się z tłumem na pokładzie (linia płynie z Lido), dlatego - chcąc zająć lepsze miejsce widokowe decyduję się pojechać do końca trasy (czyli na Piazzale Roma) i wtedy ruszyć w trasę w drugą stronę. Pomysł się sprawdza i teraz mogę lepiej podziwiać okoliczne widoki:

Ca’ Rezzonico
Ca d'Oro
Ponte Rialto
Po takich dwóch turach przejażdżki wysiadam na Salute (czyli tuż przed Św Markiem, ale po drugiej stronie kanału), by przejść do zwiedzania na piechotę. Powoli zmierzcha i dopiero teraz zaczyna mi się naprawdę w Wenecji podobać :)
Nawet jeśli 'w pakiecie' jest i pogubienie się w uliczkach (niby widziałam stację, na której zamierzałam znów wsiąść do vaporetto, ale przejście było tylko do gondoli obok, sąsiednia uliczka zamknięta 'na roboty', potem jakoś już wyjścia 'do wybrzeża' nie było i w efekcie zrobiłam koło i wróciłam do tej samej stacji, na której wcześniej wysiadłam:P) - w końcu to właśnie jedna z głównych atrakcji pobytu w Wenecji:D Niosące się po wodzie śpiewy pływających z turystami gondolierów  to kolejna:)
Jest też tu masa sklepików z pamiątkami (sporo chińszczyzny of course), więc w końcu wypełniam i inny 'obowiązkowy punkt każdej podróży', czyli zakup porcji różnych 'pamiątek'^^
Już koło 22 postanawiam wrócić jeszcze raz na Plac św. Marka - zobaczyć jak wygląda wieczorem. Baaardzo klimatycznie - turystów mniej, za to atmosfera imprezowa - w kawiarnianych ogródkach, na specjalnych podestach mini-orkiestry grają (na przemian) różne znane standardy, a tłumek widzów oklaskuje je gorąco. Fajnie jest :)

Następnego dnia pociąg do Mediolanu mam dopiero po południu, więc znów mogę się poszwendać. Tym razem już głównie pieszo i  jak wczoraj bardziej po Dorsoduro czy Castello tak dziś raczej po Cannaregio (czyli w stronę dworca:D). No, z lekką domieszką Santa Croce;) (chciałam na Piazza dei Frari i San Rocco). Niespodziewanie odkrywam po drodze weneckie getto (tak, to nie hitlerowcy wymyślili tę 'instytucję', ale kościół katolicki dawno temu, a Wenecja była zdaje się pierwszym miastem, które zrealizowało posoborowe zalecenia oddzielenia żydów od chrześcijan).

  Jeszcze ostatni rzut oka na Canal Grande (w tle Ponte degli Scalzi)
.. i wsiadam do pociągu. Tym razem bardziej luksusowo, bo nie koleje regionalne, ale Freccia, czyli coś w rodzaju włoskiego ekspresu. W środku wygląda on tak:
W rozkładanych mini-stolikach są też gniazdka (więc od razu podłączam telefon do ładowania), a klima działa aż za dobrze:P Cieszę się, że zobaczyłam Wenecję (zwłaszcza tę wieczorną - bo w Wenecji trzeba koniecznie nocować, a nie dojeżdżać z Mestre czy innego sąsiedztwa), ale nie jest to chyba miasto, do którego chciałabym wracać.

środa, 10 października 2018

Padova - nie tylko miasto świętego Antoniego

Na początku zamierzałam potraktować Padwę jako pomniejszy przystanek w mej podróży po północy (i bazę wypadową do Wenecji). Ale podczas researchu okazało się, że to błędne podejście, bo Padwa to zdecydowanie nie tylko miasto 'od św Antoniego', ale masa ciekawej architektury, sztuki i miejsc do zobaczenia. A, w odróżnieniu od Werony, jest też bardzo przyjazna komunikacyjnie turystom:P Taką mapkę zobaczyłam zaraz po wyjściu z dworca:
Z Padova Card (odebraną także zaraz na dworcu - koszt, 16 euro, zwraca się już po zobaczeniu Kaplicy Scrovegnich i powiedzmy przykatedralnego baptysterium, czyli porcji sztandarowych padewskich fresków. Cała reszta zwiedzania to już zysk;)) można zaś podróżować po mieście za darmo;) Tramwajem (linia jest jedna, ale - z punktu widzenia turystycznego - można nią dojechać wszędzie, a ja - tak po krakowsku -  kocham tramwaje. Ten jest jeszcze o tyle ciekawy, że - jak metro - ma drzwi po obu stronach, dzięki czemu można  np. urządzić jeden przystanek pośrodku ulicy dla kursów  w obydwu kierunkach) ruszam więc od razu do pierwszego punktu programu: mieszczącego się  w kamienicy przy Prato della Valle: Museo Del Precinema (z Padova Card mam bilet ulgowy). Muzeum 'ruchomych obrazków' to coś niezwykle niebanalnego, a dla fana kina rzecz z pewnością magiczna. W końcu - czego można dowiedzieć się i z dokumentu wyświetlanego w trakcie zwiedzania - wiele z tych pionierskich pomysłów było potem wykorzystywane i w samym kinie (najwięcej pewnie w animacji):
 

Prosto z muzeum idę połazić po samym Prato Della Valle - cudownym miejskim 'deptaku' (wrócę tu jeszcze i wieczorem):

Wpadam na chwilę też do celu wielu polskich pielgrzymek, czyli pobliskiej Bazyliki św.Antoniego (w końcu zobaczyć 'kobyłę' warto). Potem jadę zostawić rzeczy na noclegu i wracam już na spokojne (znaczy na lekko:D) zwiedzanie starówki. Na razie podziwiam ją z zewnątrz - większość muzealnych obiektów jest niestety nieczynna  w poniedziałki, ale na teren najstarszej części (Palazzo del Bo) jednego z najstarszych uniwersytetów na świecie (gdzie ze znanych Polaków studiował np Kochanowski czy Kopernik) wejść można:
Potem przechodzę naprzeciwko, na Piazza Delle Erbe - przy którym stoi pięknie zdobiony Pallazzo Ragione:


by dojść na Piazza dei Signiori - z zegarem astronomicznym (miejsce to stanie się moim ulubionym do 'posiedzenia' - zwykle z jakimś jedzeniem w ręku^^)
Jeszcze wieczorna przechadzka aż do granicy dawnych murów miejskich (tu też są i kanały;)) i wracam na nocleg.

Następnego dnia rano rozpoczynam od zabookowanej wcześniej (bo tak trzeba) atrakcji - Cappella degli Scrovegni z freskami Giotta. Taka wcześniejsza - i trochę mniejsza - wersja Kaplicy Sykstyńskiej^^ (zresztą Leonardo się inspirował i malarstwem Giotta). Zwiedzanie zorganizowane jest dużo lepiej niż kaplicy w Watykanie - wchodzi się w grupach, więc nie grozi opcja, że w środku będzie tłum ludzi naraz, a szmer ich głosów będzie rozpraszał nasze skupienie nad oglądanymi freskami. Fotografować nie wolno (zresztą niewiele wolno tam w ogóle wnieść ze sobą), inna sprawa, że i tak bym raczej nie próbowała robić zdjęć takich wnętrz bez specjalistycznego sprzętu. Potem można już na spokojnie (bez czasowego limitu;)) zwiedzić pobliskie muzea Civici Ermitani (jest dział archeologiczny i sztuki).
Następnie wracam w okolice 'rynku' zwiedzić słynne baptysterium przy katedrze - z przepięknymi freskami Menabouiego (jego ulicą szłam na swój nocleg:D) Przechodząc znów pod padewskim uniwersytetem jestem świadkiem czegoś bardzo intrygującego, co początkowo biorę za jakiś happening, ale powoli domyślam się, że to raczej 'podyplomowy rytuał'.
Wygląda to trochę jak nasze otrzęsiny i podobnie wersje mogą być 'łagodniejsze' (delikwent 'wychodzi' czysty:P) i 'ostrzejsze'. Ogólnie świeży doktor przygotowuje papiro, czyli coś w rodzaju wielkiego ogłoszenia  o właśnie nabytym dyplomie (i chyba całym toku  jego zdobywania), po czym musi go publicznie w całości odczytać (płachta przytwierdzana jest do ściany uczelni, ew. trzymana przez innych). Przy każdej pomyłce wrzeszczy się bevi (znaczy, żeby pił coś, co ma w ręce - wino lub podobne trunki^^) i w ogóle dużo się złośliwie komentuje;) W wersji hard się też delikwenta obsypuje/oblewa różnymi rzeczami (widziałam mąkę, pomidory i coś, co przypominało piankę do golenia^^) - vide też poniższa zajawka z YT:
Zwracam uwagę na troskę o okoliczny mur i chodnik - jeśli będzie 'obrzucanie' przytwierdza się wokół też folię ochronną (którą wypapraną potem uczestnicy zwijają i zabierają ze sobą).
Na koniec śpiewa się mało przyzwoitą piosenkę o 'dottore' (english translation w opisie^^):
 Zdarza się też ozdabianie głowy albo szyi dottore wieńcem laurowym (to w tej wersji bardziej 'eleganckiej':D) 
Wracając jednak do zwiedzania zabytków: przyszła pora na Muncipio (miejski ratusz)


I pobliskie Pallazzo Ragione, czyli dawną siedzibę sądu
z bodajże największą (81 na 27m) bezfilarową (znaczy tylko mury i przypominający trochę odwróconą łódź dach) salą na świecie:
 

Potem słynna 'wypaśna' Caffe Pedrocchi:
...by wreszcie trochę odpocząć w zieleni podczas zwiedzania Orto Botanico, czyli najstarszego ogrodu botanicznego na świecie (poniżej po lewo to słynna palma Goethego):

gdzie oprócz części 'na wolnym powietrzu'  jest też imponująca część 'szklarniana' (giardino della biodiversita) z roślinami z całego świata.

Gdy stamtąd wychodzę już zmierzcha. Jeszcze ostatnia przechadzka po oświetlonej starówce:
...i pora na sen, a rano podróż do Wenecji :) Padwa urzekła mnie swym spokojem - to takie miasto, w którym człowiek jakoś się wycisza (nawet jeśli jest turystą z napiętym harmonogramem:P).