środa, 10 października 2018

Padwa / Padova - nie tylko miasto świętego Antoniego

Na początku zamierzałam potraktować Padwę jako pomniejszy przystanek w mej podróży po północy (i bazę wypadową do Wenecji). Ale podczas researchu okazało się, że to błędne podejście, bo Padwa to zdecydowanie nie tylko miasto 'od św Antoniego', ale masa ciekawej architektury, sztuki i miejsc do zobaczenia. A, w odróżnieniu od Werony, jest też bardzo przyjazna komunikacyjnie turystom:P Taką mapkę zobaczyłam zaraz po wyjściu z dworca:
Z Padova Card (odebraną także zaraz na dworcu - koszt, 16 euro, zwraca się już po zobaczeniu Kaplicy Scrovegnich i powiedzmy przykatedralnego baptysterium, czyli porcji sztandarowych padewskich fresków. Cała reszta zwiedzania to już zysk;)) można zaś podróżować po mieście za darmo;) Tramwajem (linia jest jedna, ale - z punktu widzenia turystycznego - można nią dojechać wszędzie, a ja - tak po krakowsku -  kocham tramwaje. Ten jest jeszcze o tyle ciekawy, że - jak metro - ma drzwi po obu stronach, dzięki czemu można  np. urządzić jeden przystanek pośrodku ulicy dla kursów  w obydwu kierunkach) ruszam więc od razu do pierwszego punktu programu: mieszczącego się  w kamienicy przy Prato della Valle: Museo Del Precinema (z Padova Card mam bilet ulgowy). Muzeum 'ruchomych obrazków' to coś niezwykle niebanalnego, a dla fana kina rzecz z pewnością magiczna. W końcu - czego można dowiedzieć się i z dokumentu wyświetlanego w trakcie zwiedzania - wiele z tych pionierskich pomysłów było potem wykorzystywane i w samym kinie (najwięcej pewnie w animacji):
 

Prosto z muzeum idę połazić po samym Prato Della Valle - cudownym miejskim 'deptaku' (wrócę tu jeszcze i wieczorem):

Wpadam na chwilę też do celu wielu polskich pielgrzymek, czyli pobliskiej Bazyliki św.Antoniego (w końcu zobaczyć 'kobyłę' warto). Potem jadę zostawić rzeczy na noclegu i wracam już na spokojne (znaczy na lekko:D) zwiedzanie starówki. Na razie podziwiam ją z zewnątrz - większość muzealnych obiektów jest niestety nieczynna  w poniedziałki, ale na teren najstarszej części (Palazzo del Bo) jednego z najstarszych uniwersytetów na świecie (gdzie ze znanych Polaków studiował np Kochanowski czy Kopernik) wejść można:
Potem przechodzę naprzeciwko, na Piazza Delle Erbe - przy którym stoi pięknie zdobiony Pallazzo Ragione:


by dojść na Piazza dei Signiori - z zegarem astronomicznym (miejsce to stanie się moim ulubionym do 'posiedzenia' - zwykle z jakimś jedzeniem w ręku^^)
Jeszcze wieczorna przechadzka aż do granicy dawnych murów miejskich (tu też są i kanały;)) i wracam na nocleg.

Następnego dnia rano rozpoczynam od zabookowanej wcześniej (bo tak trzeba) atrakcji - Cappella degli Scrovegni z freskami Giotta. Taka wcześniejsza - i trochę mniejsza - wersja Kaplicy Sykstyńskiej^^ (zresztą Leonardo się inspirował i malarstwem Giotta). Zwiedzanie zorganizowane jest dużo lepiej niż kaplicy w Watykanie - wchodzi się w grupach, więc nie grozi opcja, że w środku będzie tłum ludzi naraz, a szmer ich głosów będzie rozpraszał nasze skupienie nad oglądanymi freskami. Fotografować nie wolno (zresztą niewiele wolno tam w ogóle wnieść ze sobą), inna sprawa, że i tak bym raczej nie próbowała robić zdjęć takich wnętrz bez specjalistycznego sprzętu. Potem można już na spokojnie (bez czasowego limitu;)) zwiedzić pobliskie muzea Civici Ermitani (jest dział archeologiczny i sztuki).
Następnie wracam w okolice 'rynku' zwiedzić słynne baptysterium przy katedrze - z przepięknymi freskami Menabouiego (jego ulicą szłam na swój nocleg:D) Przechodząc znów pod padewskim uniwersytetem jestem świadkiem czegoś bardzo intrygującego, co początkowo biorę za jakiś happening, ale powoli domyślam się, że to raczej 'podyplomowy rytuał'.
Wygląda to trochę jak nasze otrzęsiny i podobnie wersje mogą być 'łagodniejsze' (delikwent 'wychodzi' czysty:P) i 'ostrzejsze'. Ogólnie świeży doktor przygotowuje papiro, czyli coś w rodzaju wielkiego ogłoszenia  o właśnie nabytym dyplomie (i chyba całym toku  jego zdobywania), po czym musi go publicznie w całości odczytać (płachta przytwierdzana jest do ściany uczelni, ew. trzymana przez innych). Przy każdej pomyłce wrzeszczy się bevi (znaczy, żeby pił coś, co ma w ręce - wino lub podobne trunki^^) i w ogóle dużo się złośliwie komentuje;) W wersji hard się też delikwenta obsypuje/oblewa różnymi rzeczami (widziałam mąkę, pomidory i coś, co przypominało piankę do golenia^^) - vide też poniższa zajawka z YT:
Zwracam uwagę na troskę o okoliczny mur i chodnik - jeśli będzie 'obrzucanie' przytwierdza się wokół też folię ochronną (którą wypapraną potem uczestnicy zwijają i zabierają ze sobą).
Na koniec śpiewa się mało przyzwoitą piosenkę o 'dottore' (english translation w opisie^^):
 Zdarza się też ozdabianie głowy albo szyi dottore wieńcem laurowym (to w tej wersji bardziej 'eleganckiej':D) 
Wracając jednak do zwiedzania zabytków: przyszła pora na Muncipio (miejski ratusz)


I pobliskie Pallazzo Ragione, czyli dawną siedzibę sądu
z bodajże największą (81 na 27m) bezfilarową (znaczy tylko mury i przypominający trochę odwróconą łódź dach) salą na świecie:
 

Potem słynna 'wypaśna' Caffe Pedrocchi:
...by wreszcie trochę odpocząć w zieleni podczas zwiedzania Orto Botanico, czyli najstarszego ogrodu botanicznego na świecie (poniżej po lewo to słynna palma Goethego):

gdzie oprócz części 'na wolnym powietrzu'  jest też imponująca część 'szklarniana' (giardino della biodiversita) z roślinami z całego świata.

Gdy stamtąd wychodzę już zmierzcha. Jeszcze ostatnia przechadzka po oświetlonej starówce:
...i pora na sen, a rano podróż do Wenecji :) Padwa urzekła mnie swym spokojem - to takie miasto, w którym człowiek jakoś się wycisza (nawet jeśli jest turystą z napiętym harmonogramem:P).

poniedziałek, 1 października 2018

Werona / Verona - nie tylko miasto Romea i Julii

Dotarłam do Werony z pewnymi obawami. W końcu nie jestem szczególnym targetem na  legendę nieszczęśliwej miłości Romea i Julii, która najbardziej wszak kojarzy się z tym miastem. Na szczęście okazało się, że Werona ma do zaproponowania znacznie więcej i wyjechałam zauroczona jej atmosferą.  Ale po kolei...

Na dworcu czeka mnie pierwsza niemiła niespodzianka: system komunikacji miejskiej w Weronie jest ciężki do 'rozgryzienia'. Wprawdzie moja gospodyni napisała mi, jaką linią i skąd dokąd mam pojechać, żeby do niej dotrzeć, no ale mnie wszak interesuje szersze poruszanie się po mieście, a tu w okolicach dworca ani żadnej uczciwej mapy komunikacji miejskiej, ani cennika biletów, ani automatów biletowych przy stanowiskach (dworzec główny sporego i turystycznego wszak miasta! W dużo mniejszym Bergamo było znacznie lepiej). W końcu znajduję na dworcu punkt ATV (czyli właśnie owej komunikacji) - i to nawet jeszcze czynny (jest sobotnie późne popołudnie), gdzie udaje mi się dopytać mniej więcej o ceny biletów (niestety dzienne to dzienne, a nie 24-godzinowe, w związku z tym nie bardzo mi pasują) i kupić czasowe, ale to nie ten komfort, co jakiś czytelny schemat, gdzie sama mogłabym przeanalizować wszystkie opcje i wybrać wtedy, która najbardziej mi odpowiada. W samym autobusie też nielekko: żeby wysiąść, gdzie się chce, trzeba wcześniej zadzwonić (rozwiązanie stosowane w komunikacji wielu włoskich miast), niestety w środku nie ma ani spisu przystanków, ani działającego wyświetlania la prossima fermata (następnego przystanku). Jednym słowem dla przyjezdnej osoby koszmar. Całe szczęście, że mam offlajnowe mapy w telefonie (bogu niech będą dzięki za decyzję o zakupie Lumii tuz przed wyjazdem! jej mapy oszczędziły mi wielu nerwów), ale i tak wysiadam przystanek później. Potem już bez problemów znajduję 'swoje' mieszkanie i nawet dogaduję się z gospodynią (po włosku - nie zna i nie lubi angielskiego:P), która - na wieść o moich komunikacyjnych problemach - tłumaczy mi, że mogę spokojnie poruszać się po mieście na piechotę (pokazując mi widoczne z okien swego mieszkania Castelvecchio). 
Ruszam więc na wieczorną 'sondująca' przechadzkę w tamtym kierunku. Po drodze mijam imponujący kościół San Zeno Maggiore, po czym  nadrzecznymi bulwarami docieram do zamku, który  w nocnym oświetleniu wygląda pięknie. Odbijam jednak od uroczej rzeki Adygi, aby dotrzeć do jednego z najważniejszych placów w mieście, czyli piazza Bra. To przy nim stoi słynna Arena.
Dziś na placu jest jeszcze jedna atrakcja: następnego dnia (czyli w niedzielę) w mieście będzie odbywał się słynny Verona maraton i to na Placu Bra będzie jego meta.
Różne stragany z 'dobrami regionalnymi' są rozstawione już dziś. Ale ja mam już dość i wracam się wyspać. W końcu mam cały następny dzień na konkretne zwiedzanie miasta.

Rano idę tą samą 'sprawdzoną' trasą. Miasto jest pozamykane - trochę z powodu maratonu, a trochę z innych okazji (pod San Zeno lokalny targ staroci, a przystanki autobusowe i spora część ulicy zapchane są zaparkowanymi rowerami i skuterami, więc pewnie i tak nic tędy nie kursuje:P) - więc droga piesza wydaje się tak czy siak najbardziej sensowna. Castelvecchio i łączący go z drugim brzegiem most w dzień prezentują się także imponująco. 


Teraz mogę jednak wejść i do środka (trafiłam akurat na pierwszą niedzielę miesiąca, gdy to wstęp do większości obiektów w mieście kosztuje symboliczne euro, więc skwapliwie korzystam z okazji).


Omijam na razie Piazza Bra (wrócę tędy) zmierzając wprost do innego bardzo znanego placu, czyli Piazza della Erbe. To w jednej z bocznych uliczek od tego miejsca znajduje się słynny 'balkon Julii' (w cudzysłowie, bo jak wiadomo sprawa jest wątpliwa i żeby mogła tam mieszkać, a już na pewno nie było tam wtedy balkonu:P). Postanawiam potraktować sprawę bardziej jak zjawisko socjologiczno-psychologicznie i faktycznie materiału do obserwacji paranaukowych nie brakuje^^

Obsmarowane karteczkami przejście prowadzące do 'domu Juli'
pod wiadomym balkonem tłumy, a na balkonie coraz to inny focący się turysta
 
No i oczywiście wszyscy macają bezwstydnie posąg Julii po biuście^^ (który to, w związku z tym, ma już założoną specjalną 'ochronkę')


W środku (ach ten kuszący bilet za euro:P)  nie brak jednak i śladów nowocześniejszej techniki. Można napisać np. nie tylko list do Julii, ale i ...maila. Ogólnie romantyzmu to tu nie widzę, głównie biznes.
Wracam więc na Piazza Bra. Maraton się już w zasadzie skończył, więc trochę łatwiej się po nim poruszać. Pora na zwiedzanie Areny di Verona, niezwykłego starożytnego amfiteatru, gdzie do dziś odbywają się wielkie spektakle i koncerty operowe.  Wrażenie jest niesamowite.


Mam jednak jeszcze sporo czasu, więc wracam znów na Piazza Delle Erbe.


Gdzie podejmuję w końcu - nie całkiem zresztą świadomie:P - wyzwanie wejścia po setkach schodów na szczyt bodajże 84-metrowej, stojącej tuż przy Pallace Ragione (słynne pałacowe schody poniżej po lewo), Torre dei Lamberti:


Co przeżyłam po drodze to moje (poważnie się zastanawiałam, czy gdzieś tam nie padnę i zostanę na amen - bo już było niedługo do zamknięcia:P). Bezcenną nagrodą na szczycie były jednak takie widoki miasta: 


I jeszcze coś mnie - patrząc  z tej perspektywy - zainteresowało: spora grupa ludzi stojąca na placyku obok, każdy w pewnej odległości innych i z książką w ręku. Po zejściu postanowiłam sprawdzić, o co tu chodzi. Manifestacja odbywała się w ciszy, ale był plakat. Po raz kolejny miałam więc okazję poćwiczyć swój włoski, a ponieważ zaraz potem pewna pani po przeczytaniu tegoż plakatu wdała się w (nieregulaminową, bo łamiącą postulowaną ciszę^^) dyskusję z jedną z organizatorek  - po angielsku - utwierdziłam się, że zrozumiałam dobrze. I że popieram wątpliwości owej pani. W owej manifestacji pod szumnym (i jakże ładnie brzmiącym) hasłem 'demonstrowania w ciszy' (i z książką) prawa do wolności słowa  chodziło bowiem o prawo do poglądu, iż rodzina to tylko kobieta i mężczyzna (a nie inne opcje jak rozumiem). Jednym słowem włoska - inteligentniejsza - wersja 'rodziny radia Maryja'^^
Co jednak  najbardziej zapamiętam z Werony to piękne uliczki z cudowną atmosferą i bajeczną architekturą wokół. W takiej naprawdę można się zakochać ;)