czwartek, 17 maja 2018

Cinecittà - włoska fabryka snów

"Il cinema è l' arma più forte"
(kino to najsilniejsza broń) 
Benito Mussolini 

 Kilka lat temu spędziłam w Rzymie ponad tydzień, ale do położonej daleko poza centrum miasta  (choć zaraz przy stacji metra) Cinecitty wtedy nie dotarłam. Trzeba było to w końcu nadrobić (tytuły cinefreaka i italofila zobowiązują). Zatem w majowy niedzielny poranek udaję się w końcu na zwiedzanie tej włoskiej świątyni kina, w której swe filmy kręcili Fellini, Visconti, Pasolini i wielu innych wielkich twórców). Decyduję się jednak zapłacić tylko za zwiedzanie ekspozycji głównej (bez plenerowych planów filmowych Rzymu  czy Gangów Nowego Jorku). Bilet na całość kosztuje drugie tyle, a mnie bardziej interesuje historia niż ostatnie (hollywoodzkie) lata.


Przez bramę wchodzę na dziedziniec pełny zieleni, antycznych postumentów i....niezwykłych filmowych gadżetów - głównie rekwizytów z filmów Felliniego,  dla którego to Cinecittà była miejscem wyjątkowo szczególnym. Idealne miejsce na niedzielny piknik na świeżym powietrzu.


Ale ja tu nie przyszłam leżeć na trawie. Dlatego od razu udaję się do słynnego studia nr 5.  Studia Mistrza właśnie. Zanim jednak dojdę do akcesoriów z filmów Felliniego poznaje genezę powstania studia.  I tu małe zaskoczenie dla mnie. Nie kojarzyłam, że Cinecittà powstała już przed wojną (dokładnie to w 1937  roku). I na zlecenie Mussoliniego, który to - podobnie jak Hitler - świetnie zdawał sobie sprawę, jakim wspaniałym propagandowym narzędziem może być kino. A Włochy (świeżo po aneksji Abisynii) miały wtedy solidne zapędy mocarstwowe.

Pierwsze kamery....  Powyżej plany studia.

Dochodzę wreszcie do królestwa Felliniego. Niby tylko jedna salka ale kawał filmowej historii. Kostiumy z Dolce Vita, 8 i pół, Guliettty i duchów czy Ginger i Fred.

Storyboardy, inspiracje Mistrza, jego aktorki, jego klimaty...

Następnie przechodzę do głównego budynku, w którym poznać można chronologicznie całą historię studiów. Rozpoczyna się ona od kręconych w latach 30. komedii romantycznych 'z wyższych sfer' (tzw telefoni bianci). W końcu propaganda sukcesu... To to kino, w którym przed wojną brylował jako czołowy amant mój ulubiony włoski reżyser, Vittorio de Sica. Strasznie chciałabym je poznać bliżej.


Po ruinach zniszczonej wojną Italii trafiam następnie do tego, co filmowo z tym krajem kojarzy się najbardziej: włoskiego neorealizmu (choć oczywiście jednym ze sztandarowych założeń neorealizmu było kręcenie w naturalnych plenerach, a i Cinecittà zaraz po wojnie była totalnie zniszczona..)

w wyświetlanych fragmentach filmów trafiłam i na mojego ukochanego Umberto D.

Wydawałoby się, iż neorealizm plus zniszczenie studiów bombardowaniami położy definitywnie kres Cinecitcie. Nic z tego. Pod koniec lat 40. studia zostały odbudowane i filmowa produkcja ruszyła w nich znów pełną parą. Nie tylko ta rodzima (a nawet przede wszystkim nie ta:D). Początek lat 50. to bowiem czas, gdy Rzym i Cinecittę odkryli Amerykanie. I zaczęli tu kręcić na potęgę swoje modne wtedy superprodukcje historyczne. Ben-Hur, Kleopatra, Qvo Vadis i te tytuły można by mnożyć.. nie bez przyczyny Cinecittà  i Rzym zyskały wtedy miano 'Hollywoodu nad Tybrem'

 
Znajdujące się na dziedzińcu kolumny z Kleopatry...
hollywoodzkie gwiazdy zjeżdżały tłumnie do Rzymu... to stąd czerpał potem natchnienie Fellini w Dolce vita..
nie mogło zabraknąć i kultowej Vespy...
Dekadę później natomiast, w latach 60., furorę zaczęły robić produkowane w Cinecitcie 'spaghetti westerny':

...choć mnie tam urzekły bardziej  kadry z wystawnych szekspirowskich adaptacji Zeffirellego.. ;)

I jeszcze jedna urzekająca pamiątka dawnych czasów. Teraz do Cinecitty można wygodnie dojechać metrem, przez lata jednak był to poważny problem (nie każdy był wielką gwiazdą z własnym autem i szoferem). Dlatego też po wojnie doprowadzono tam specjalny tramwaj:


Od lat 80. Cinecittà  przechodzi trudne lata. Filmy kręcone są coraz bardziej w naturalnych plenerach (albo w studiach w tańszych krajach). Niemniej magia nazwy wciąż działa i dla wielu uznanych współczesnych twórców to nadal miejsce magiczne.


... i oto zatem 'inspiracyjne' szuflady paru wielkich...
Nie wpadłabym na to, że Leone to też Eneida i Odyseja...
..ani że Benigni to Dante..
I wreszcie część techniczna. Bo przecież kino to nie tylko aktorzy i reżyser. Można się zatem np dowiedzieć, jakie są trzy podstawowe formaty scenariusza (i czym się od siebie różnią) ...


A na sam koniec - w charakterze wisienki na torcie - wchodzimy do.. łodzi podwodnej:D Stworzonej na potrzeby filmu 'U-571'

 

Oszołomiona bogactwem wrażeń wychodzę znów na świeże powietrze, gdzie - jak wspomniałam już wcześniej - czekają na mnie oniryczne rekwizyty z filmów Felliniego (w tym słynna Wenusja). Tak, to jest 'miasto ze snów'...


Strona Cinecitty: https://cinecittasimostra.it/en/opening-hours-and-prices/

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Ladyvette - le dive dello swing, czyli włoskie diwy swingu



Międzynarodowy dzień jazzu to chyba idealny moment, żeby przedstawić moje najnowsze muzyczne odkrycie z Italii. Zawdzięczam je emitowanemu i w naszej tv serialowi Il Paradiso delle Signiore (o którym być może napiszę  jeszcze osobno).  Ladyvette odpowiadają za muzykę do tej osadzonej w latach 50. produkcji - w tym za rozbujaną piosenkę tytułową Papparadiso:


Wystąpiły także w odcinku poświęconym amerykańskim latom 50.- zaśpiewały tam Rosso:


Swingujące klimaty muzyczne to nie przypadek- dokładnie taki jest muzyczny pomysł tego tria. Przeboje lat 80. i 90. zaśpiewane w stylistyce lat 50. i w połączeniu ze... współczesnym ironicznym poczuciem humoru pań:) Bo - co pokazują ich okołoświąteczne spoty - nie aspirują do wizerunku perfekcyjnych housewives z tamtego okresu^^


Z podobnym poczuciem humoru przedstawiają się  na swojej oficjalnej stronie. W postaci przepisu na Ladyvette;D (vette to szczyty, top)

 Trudność: wysoka
Czas przygotowania: 2 h
Koszt: nie stać cię
Składniki:
  • Sugar - 1
  • Pepper - 1
  • Honey - 1
  • urok - 300 g
  • vintage look - 280 g
  • ironia - 1 kg
  • glamour - w obfitości
  • autoironia - jak z cebra
  • dobry humor - na 4 palce
  • muzyka -  mnóstwo
Wykonanie:
Wymieszać look dawnych  diw z konieczną dozą ironii i niepokojącą dawką autoironii. Pozostawić na ok. 20 minut. Potem dorzucić trzy sharmonizowane głosy i sporo glamouru. Na koniec obtoczyć w okruchach swingu, jazzu i popu.  Podawać na srebrnym półmisku.


Teresa (Sugar), Valentina (Pepper) i Francesca (Honey) stanowią idealny team także dlatego, że świetnie sie uzupełniają.  Pepper daje pomysły, Sugar pisze teksty, a Honey (która zastąpiła dwa lat temu Cherry) tworzy choreografię. Zespół istnieje już od 5 lat  i w tym czasie wystąpił na wielu festiwalach (filmowych i muzycznych), w od ubiegłego roku grają swój pierwszy spektakl muzyczny 'Le Dive dello Swing'  - na stałe w rzymskim teatrze Sala Umberto, ale podróżują z nim też po całej Italii. Marzy mi się jego zobaczenie.  Bo przecież wszyscy chcą swingować ;)




wtorek, 3 kwietnia 2018

Kamienne 'cinecitta' - Matera w kinie biblijnym

Każdy, kto choć raz był w Materze wie, że to wyjątkowe miejsce. Wiedzą to też filmowcy, dlatego też materańskie sassi, murgie i graviny są  jedną z ich ulubionych lokacji.


Ponieważ było tego tyle, iż trudno pewnie byłoby opisać te filmy (choć pobieżnie) w jednej notce, postanowiłam podzielić je tematycznie. Rozpoczynając od tego, co chyba w powszechnej świadomości najbardziej kojarzy się z Materą, czyli kina biblijnego. Jako iż Matera wygląda, jakby czas się tam zatrzymał, jest ona wręcz idealnym miejscem udającym Ziemię Świętą. Lepszym niż prawdziwa dzisiejsza Jerozolima. I to nie Mel Gibson pierwszy na to wpadł. 

1964 - Il Vangelo Secondo Matteo, reż. Pier Paolo Pasolini

Reżyser i odtwórca roli Jezusa w przerwie zdjęć. Identyczną pocztówkę przywiozłam sobie z Matery.

Pierwszy film biblijny w Materze, ponad pół wieku temu,  nakręcił jeden z najbardziej kontrowersyjnych reżyserów włoskich. Niepokorny marksista i zdeklarowany homoseksualista (wydawać by się mogło ostatnia odpowiednia osobą do nakręcenia Ewangelii) zrobił to bardzo po swojemu: z daleka od dotychczasowej tradycji 'lukrowanych biblijnych fresków', realistycznie i zgrzebnie, obsadzając w większości ról naturszczyków i pokazując Chrystusa jako rewolucjonistę. Do takiej koncepcji  Matera (wówczas jeszcze totalnie zaniedbana  i -  po publikacji książki Leviego - okrzyknięta mianem 'narodowego wstydu') pasowała idealnie. Lepiej niż Jerozolima, którą Pasolini uznał za 'zbyt skażoną nowoczesnością'. Wygląda, że miał rację.


Poza udającą Jerozolimę Materą zdjęcia kręcone były także m.in w pobliskiej Massafrze (robiła za Palestynę), Castel del Monte (wyrzucenie ze świątyni), Gioia del Colle (sceny z Herodem i Salome) czy Santeramo in Colle  (scena zwiastowania). Film oczywiście wzbudził kontrowersje ale i znalazł się... na watykańskiej liście filmowych dzieł o szczególnych wartościach religijnych.  A dokładnie 50 lat po premierze "Ewangelii..'' (zresztą hucznie obchodzonej w Materze), w 2014 roku, Matera została wybrana na Europejską Stolicę Kultury w 2019 roku. Przypadek?

1985 - King David, reż. Bruce Beresford 


Dwadzieścia lat po Pasolinim Matera została odkryta przez Hollywood. Ponownie została Ziemią Świętą, ale tym razem z pomysłem sfilmowania tam starotestamentowej historii króla Dawida (w tej roli Richard Gere). Matera wygląda w tym filmie tak:


Bombastyczna hollywoodzka superprodukcja w stylu 'peplum' (poza Materą kręcona też w pobliskim Craco) nie spodobała się ani krytykom ani widzom. Mimo nominacji do Złotej Maliny Gere stwierdził  jednak, iż bynajmniej nie żałuje roli w tym filmie, bowiem dzięki temu odkrył Materę, której inaczej by być może nie poznał. I trudno mu się dziwić...

2004 - The Passion, reż. Mel Gibson


Hollywoodzki debiut Matery nie był zbyt udany i pewnie dlatego na kolejną szansę trzeba było czekać kolejne 20 lat. Podobnie jak Pasolini Gibson uznał Materę za bardziej przypominającą biblijną Jerozolimę niż obecna prawdziwa. Także chciał, żeby jego obraz był realistyczny. Tyle że rozumiał to trochę inaczej od włoskiego reżysera. W efekcie Pasja to  bardziej festiwal przemocy niż cokolwiek innego. Mimo kontrowersji (a może właśnie dzięki nim) film bardzo dobrze się sprzedał, co niezwykle przysłużyło się także sławie samej Matery. Wycieczek śladami 'zdjęć do Pasji' jest tam pełno. Choć tak naprawdę większość scen filmu została nakręcona w rzymskim Cinecitta (w dekoracjach po Gangach Nowego Jorku Scorsese zresztą;)) Materańskich lokacji jest jednak także niemało, m.in. Porta Pistola,  kościoły Madonna delle Virtù i San Nicola dei Greci, Via Mura służąca za Via Dolore no i kręcona na Murgia Timone scena ukrzyżowania (Judasz natomiast wiesza się w Craco).  



Niedawno Gibson zapowiedział sequel filmu. Miałby on opowiadać o Zmartwychwstaniu. Czy będzie kręcony znów w Materze? Zobaczymy.

2005 - Mary, reż. Abel Ferrara


Po Pasji kręcenie hollywoodzkich produkcji biblijnych ruszyło w Materze z kopyta. Zaraz po Gibsonie wybrał się tam Ferrara - nakręcić swoją wersję pasji Chrystusa. Widzianą oczami tytułowej Marii Magdaleny. Zdjęciami na murgiach, czyli w tym samym miejscu, gdzie sceny ukrzyżowania nakręcili Pasolini i Gibson, Ferrara chciał oddać hołd obu tym twórcom. Na konferencji prasowej festiwalu w Wenecji reżyser wypowiadał się o Materze w samych superlatywach: zarówno o jej atmosferze, mieszkańcach i jedzeniu, jak i o tym, że nie ma sensu szukać innych lokacji biblijnych, bo przecież  'Matera to Jerozolima'. Niestety w necie trudno namierzyć jakieś fotki z planu tej produkcji:/ (w trakcie mojej Wonder Woman tour też nic o tym nie wspominano, a była mowa o materańskich lokacjach nie tylko z tego jednego filmu).

2006 - Nativity Story, reż. Catherine Hardwicke


Jak wskazuje sam tytuł filmu,  Nativity opowiada  o narodzinach Jezusa. Matera pełni w tym filmie bardzo wielofunkcyjną rolę: znajdujące się na murgiach gospodarstwo Selva Venusio udawało Nazaret, także tamtejszy kompleks skalnych kościołów  - Betlejem,  a  sassi oczywiście zagrało Jerozolimę;)



 2018 - Maria Maddalena, reż. Garth Davis

Najnowsza materańska produkcja biblijna, która właśnie wchodzi do polskich kin. Znów historia Jezusa widziana oczami Marii Magdaleny - tym razem przedstawionej w wersji bardziej feministycznej. O scenach z niej była mowa na wspominanym wyżej WW tour, bo i była właśnie wtedy tyle co kręcona  (od października do grudnia 2016 roku). Poza materańskimi sassi sporo zdjęć powstało też w pobliskiej apulijskiej Gravinie (w Area archeologica, Sette Camere, Padreterno, Capotenda, Ponte Madonna della Stella i na ulicy Santo Stefano)


Niestety film nie zbiera dobrych recenzji, a dodatkowo polski dystrybutor postanowił potraktować go jak kino familijne... wyświetlając w kinach tylko wersję z dubbingiem!

 

niedziela, 25 lutego 2018

La leggenda di Cristalda e Pizzomunno - love story z wybrzeża Gargano.

Pięć miesięcy spędzonych w Apulii, tuż przy półwyspie Gargano (w tej samej prowincji), a dopiero teraz, dzięki festiwalowi w Sanremo, dowiaduję się o takiej ciekawej lokalnej legendzie. Byłam i w Vieste, ale skały oczywiście nie widziałam (niby skąd, skoro nawet nie przyszło mi do głowy jej szukać). La vita... Ale do rzeczy, znaczy do samej legendy. Poetycko wyśpiewanej w Sanremo przez Maxa Gazze (sama piosenka wciąż mi się specjalnie nie podoba, ale animowany klip śliczny!)


Jako że Vieste leży na wybrzeżu (i słynie ze swych plaż) legenda oczywiście także związana jest z morzem. Otóż w czasach, gdy Vieste było skromną osadą rybacką, a większość jego mieszkańcow żyła z morskich połowów, jednym z najdzielniejszych, a równocześnie najpiękniejszych rybaków był Pizzomunno. Nic więc dziwnego, iż kochały sie w nim wszystkie dziewczyny w okolicy. Pizzomunno jednak nie zwracał na nie uwagi. Jego serce należało do morza i do... pięknej blondwłosej (!!) Cristaldy. Kochankowie spotykali sie każdego wieczora na nadbrzeżu, gdzie w świetle gwiazd mogli cieszyć się sobą i swą miłością. Praca rybaka to zajęcie pełne niebezpieczeństw - morze bywa wszak nieprzewidywalnym żywiołem - Pizzomunno nigdy zatem nie mógł być pewien, iż nastepnego wieczora wróci cały i zdrowy do swej ukochanej. Jednak był tak wierny Cristaldzie, iż twardo odrzucał propozycje także zakochanych w nim syren, które obiecywały mu wieczne życie w zamian za pozostanie z nimi jako ich władca i kochanek. Żadne erotyczne kuszenie ze strony morskich nimf także nie przynosiło efektu. Wręcz przeciwnie, rybak tym mocniej zapewniał je o swej bezgranicznej miłości do Cristaldy i wręcz zaczął wyśmiewać ich podchody.  Zazdrosne syreny zatem postanowiły rozwiązać sprawę inaczej (a przy okazji się zemścić) i otóż pewnego wieczoru, gdy para - jak zwykle - przebywała na plaży, porwały Cristaldę wciągając dziewczynę na dno morza. Zrozpaczony Pizzomunno próbował płynąć za głosem ukochanej, ale nic to nie dało. Jego ból był tak wielki, iż doprowadził do skamienienia rybaka. I tak, w postaci 25-metrowej białej skały (nazywanej właśnie Pizzomunno), oczekuje on do teraz Cristaldy:


Legenda głosi, iż raz na sto lat, 15 sierpnia, kochankowie mają szansę ponownie się spotkać: Cristalda wyłania sie wtedy z morza, a Pizzmunno odzyskuje ludzką postać.
Piękna historia, prawda?

I nie dziwi, że władze Vieste przyznały Maxowi Gazze honorowe obywatelstwo miasta :) 

Źródła wykorzystane przy tworzeniu notki:
http://www.huffingtonpost.it/2018/02/09/la-leggenda-di-cristalda-e-pizzomunno-cantata-da-gazze-e-una-tragica-storia-damore-e-viene-da-vieste_a_23357332/ 
https://www.spettakolo.it/2018/02/09/leggenda-cristalda-pizzomunno-max-gazze/ 
https://www.borghimagazine.it/en/curiosities/525/the-legend-of-the-love-between-cristalda-and-pizzomunno-.html